Andrzej Matusiak rozpowszechnił o szefie spółdzielni mieszkaniowej informację, że był pijany, pomylił radiowóz z taksówką i awanturował się. To wszystko bzdura. Sprawa znajdzie finał przed obliczem Temidy.
Wiceszef jastrzębskiej rady miasta Andrzej Matusiak, brat bliźniak posła Grzegorza Matusiaka (obaj z PiS), opublikował na swoim profilu na Facebooku tekst o Gerardzie Weychercie, prezesie Górniczej Spółdzielni Mieszkaniowej (też z PiS). W materiale można było przeczytać, że był pijany, pomylił radiowóz z taksówką i zażądał odwiezienia do domu. Po przewiezieniu na izbę wytrzeźwień miał się domagać paragonu za usługę. Problem w tym, że tekst został zmyślony i pochodzi z internetowego dziennika bulwarowego. Publikuje on wzory różnych skandalizujących tekstów, w których można wpisać nazwisko dowolnej osoby!
– Byłem akurat z córką na wycieczce w Czechach. Nagle dzwoni kolega, mówiąc, że fajnie się bawiłem. Nie wiedziałem, o co chodzi, więc on tłumaczył, śmiejąc się. Moje dziecko słuchało, jak ojciec się tłumaczył, że nie pił, że nie nabroił. A ja odbierałem kolejne telefony. Z miłego wyjazdu zrobił się mały koszmarek, tylko dlatego, że pan Matusiak mnie nie lubi i rozpuścił fałszywą informację – opowiada nam Gerard Weychert. I dodaje, że wytoczył radnemu proces cywilny o naruszenie dóbr osobistych. Domaga się przeprosin i 5 tys. zł zadośćuczynienia. – Przekażę te pieniądze spółdzielni, może za nie postawimy np. huśtawkę przed blokiem pana radnego? – zastanawia się Gerard Weychert.
Andrzej Matusiak twierdzi, że nie wiedział, że tekst jest wymyślony. – Działałem w interesie społecznym, pan Weychert jest prezesem spółdzielni, osobą publiczną – mówi. I dodaje, że na jednym z portali pan prezes w swoim opisie zamieścił informację, że "pije do końca". Więc mógł przypuszczać, że takie zdarzenie miało miejsce. Wysyła nam e-mailem screeny z portali internetowych. Adwokat Andrzeja Matusiaka Szymon Dubel podkreśla, że jego klient nie jest autorem artykułu, a otrzymał jedynie linka do jego treści od osoby trzeciej.
– Nie miał świadomości, że artykuł został spreparowany. Niezwłocznie po powzięciu takiej wiedzy usunął link do artykułu. Link widniał zatem na jego profilu jedynie przez kilka minut, a krąg osób, które mogły zapoznać się z informacją z uwagi na ustawienia prywatności profilu, był ograniczony tylko do jego znajomych oraz osób obserwujących profil. Link ten nie mógł zatem trafić do osób trzecich, które nie są zainteresowane działalnością publiczną pana Matusiaka – uważa adwokat Szymon Dubel.
I dowodzi, że Gerard Weychert nie mógł doznać uszczerbku w dobrach osobistych. A gdyby rzeczywiście miał doznać krzywdy, to obecnie nie zabiegałby o nagłaśnianie sprawy procesu, gdyż powoduje to jedynie rozprzestrzenianie się nieprawdziwej informacji. Jak dodaje, w jego ocenie Andrzej Matusiak miał prawo zamieścić taki wpis, zwłaszcza że nie był jego autorem. Przecież każdy z nas, codziennie, na portalach społecznościowych, publikuje linki do różnego rodzaju artykułów, zdjęć, filmów czy popularnych w ostatnim czasie tzw. memów, w tym niejednokrotnie również z udziałem polityków.
– Osoby zaangażowane politycznie bardzo często poddawane są wszechobecnej w ich przypadku krytyce. A granice krytyki w stosunku do osób sprawujących funkcje publiczne są szersze niż do innych obywateli. W stosunku do osób publicznych w szerszym zakresie dopuszcza się również ingerencję w życie prywatne, gdyż społeczeństwo ma prawo do pełnej informacji – podkreśla adwokat Matusiaka. I stwierdza, że Weychert, jako osoba biorąca czynny udział w życiu politycznym oraz będąca prezesem spółdzielni mieszkaniowej, winien być odporny na kierowanie pod jej adresem różnych komentarzy. Sąd nie wyznaczył jeszcze terminu rozprawy.
Co Matusiak opublikował o Weychercie? |
"Pijany Gerard Weychert pomylił radiowóz policyjny z taksówką. Policjanci z patrolu nocnego byli zmuszeni zatrzymać i przewieźć do izby wytrzeźwień awanturującego się mieszkańca naszego miasta. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mężczyzna sam wsiadł do radiowozu, myląc go z taksówką. Gerard Weychert (sąd zezwolił na publikacje danych osobowych z uwagi na brak skruchy) prawdopodobnie wracając z suto zakrapianej zabawy pomylił policyjnego koguta z oznaczeniem miejskich przewoźników. Ku zdziwieniu policjantów otworzył drzwi, rozsiadł się na tylnej kanapie i zażądał od kierowcy kursu do domu. Kiedy drugi z funkcjonariuszy odwrócił się, aby upomnieć niechcianego pasażera, zdziwiony miał mu odpowiedzieć: – Wypad, byłem tu pierwszy! – kopiąc w jego fotel". |
Komentarze