Ciotka z szatami liturgicznymi zawieszonymi na kiju w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Ciotka z szatami liturgicznymi zawieszonymi na kiju w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Strach zawsze ma wielkie oczy, a w pijanym widzie jeszcze większe. W dodatku można zobaczyć to, czego po trzeźwemu nigdy by się nie dostrzegło!

 

W rodzinnej miejscowości mojej babci w latach trzydziestych powołano do życia nową parafię katolicką. Odpust przypadał w Matki Boskiej Zielnej, czyli 15 sierpnia, i właśnie w to święto moi dziadkowie często odwiedzali swoich krewnych. Pewnego razu przywieźli stamtąd bardzo zabawną opowieść. Otóż nastał tam leciwy proboszcz, który zaraz na początku potrzebował kobiecej ręki, która zajęłaby się sprawami domowymi, jak mawiał. Uważał, że najlepiej byłoby, gdyby gospodynią została jakaś kobieta z tej wsi, bo budynek wynajęty na probostwo był za mały dla dwóch osób.

Składał się zaledwie z dwóch małych pokojów, z których jeden przeznaczyć należało na kancelarię, zaś resztę domu zajmowała dość spora kuchnia i niewielka stajnia, gdzie w przyszłości miała stanąć księża bryczka i stara kobyła. Kandydatek do pracy na probostwie nie było jednak zbyt wiele, więc po głębokim namyśle kapłan podjął decyzję. Wybór padł na siostrę mojej babci, Katarzynę, która była już wtedy w wieku znacznie matronalnym i z tej racji mogła się podjąć takiej funkcji. Na jej korzyść przemawiało też wykształcenie zdobyte kiedyś u sióstr zakonnych. Kiedy okazało się, że ciotka dobrze radzi sobie też z rachunkami i kancelarią, proboszcz scedował na nią resztę parafialnego gospodarstwa, a sam zajął się wyłącznie sprawami duchowymi swoich podopiecznych.

Tak więc za niewielka pensyjkę Katarzyna pracowała od rana do nocy, a do domu wracała tylko po to, żeby się trochę przespać. Dzień przed odpustem roboty miała mnóstwo, to trzeba było przecież przyjąć księżowskich gości prawdziwym, śląskim obiadem, a na popołudnie przygotować wyśmienite ciasto. Do prasowania alb i komży cioteczka zabrała się dopiero późnym wieczorem, kiedy proboszcz szykował się już na nocny spoczynek. Nie wypadało jej jednak o tak późnej porze pozostawać na plebanii, więc wieszaki ze strojami liturgicznymi zawiesiła na długim kiju i powędrowała z nimi do swojego domu rodzinnego, gdzie zamierzała dokończyć robotę.

Pech chciał, że kiedy mijała karczmę, z jej drzwi wytoczył się stary Kuba Paryzek. Pomimo że był mocno pijany, zauważył zbliżającą się jakąś białą postać. – Chryste Panie – jęknął – Śmiertka u nos na wsi! Po kogoś przyszła, marcho jedna?! – wykrzykiwał zadziornie w kierunku rzekomej zjawy. Katarzyna poczuła się ogromnie dotknięta, że pijak uznał ją za Śmierć, odburknęła więc tylko głośno: Po ciebie ożralcu jeden! I przyspieszyła kroku, dlatego nie widziała tego wszystkiego, co potem działo się za jej plecami. Tymczasem pijany Kuba jakby nagle wytrzeźwiał, upadł na kolana i zaczął się żarliwie modlić! Następnego dnia jeszcze przed sumą pojawił się w kościele i poprosił proboszcza o spowiedź.

Musiał się jednak komuś po drodze pochwalić tym, co go w nocy spotkało, bo przed kościołem po mszy ludzie nie mówili o niczym innym, tylko o owej nocnej zjawie! Starki obawiały się, że nagłe pojawienie się Śmierci zwiastować może albo wojnę (istotnie, wybuchła kilka lat później!), albo jakieś wielkie zarazy. Kiedy wrzawa doszła do uszu cioteczki, ona sama pobiegła do proboszcza i przedstawiła swoją wersję wydarzeń. Tak więc już w czasie odpustowych nieszporów leciwy kapłan z ambony złożył swoiste dementi, ale parafianie wcale nie chcieli go słuchać, bo oni i tak wiedzieli swoje: to nie mogła być filigranowa Katarzyna, skoro Kuba twierdził, że Śmiertka miała co najmniej dwa metry wzrostu!

Komentarze

Dodaj komentarz