Nie ma ratowników z przypadku – mówi Jerzy Cepiel / Dominik Gajda
Nie ma ratowników z przypadku – mówi Jerzy Cepiel / Dominik Gajda

Akcja w kopalni Krupiński kolejny raz uświadomiła ludziom, jak niebezpiecznym zawodem jest ratownictwo górnicze. Żałuje pan swojego wyboru?
Ratownictwo jest niebezpieczne, ale nikt nas nie zmusza do wykonywania tego zawodu. Przynależność do drużyny ratowniczej jest dobrowolna. Ratownik musi mieć w sercu i w duszy misję, powołanie do niesienia pomocy innym i do ratowania ludzkiego życia. Bez tego nie można pracować w tym zawodzie. Każdy z nas musi czuć, że chce być ratownikiem. To życiowy wybór, a nie przypadek.

Powołanie powołaniem, jak to jednak wytłumaczyć rodzinom, żonom?
Moja żona nie przyzwyczaiła się do mojego zawodu. Za każdym razem, kiedy w nocy zadzwoni telefon, jest przerażona. Każdą akcję bardzo przeżywa.

Pamięta pan dzień, w którym pan podjął decyzję pracy w ratownictwie?
Dokładnie, było to 16 lutego 1988 roku. Jestem ratownikiem górniczym od 23 lat. Decyzję pomogła mi podjąć wcześniejsza służba w straży pożarnej, ciągnęło mnie po prostu do ratownictwa. Praca w drużynie, kolejne szkolenia pozwalają mi zdobywać coraz to nowe doświadczenia. Żeby dobrze wykonywać zawód ratownika, trzeba mieć praktyczne podejście do teorii. Akcje pożarowe, zawałowe czy inne zdarzenia w kopalni wydają się podobne, ale w rzeczywistości każda jest inna, każdej towarzyszą inne warunki, których człowiek nie jest w stanie do końca przewidzieć. Trzeba być przygotowanym na wszystko.

Mimo to rzadko się jednak zdarza, żeby ginął ratownik.
To prawda, o ile pamiętam, ostatnie takie zdarzenie miało miejsce w kopalni Niwka-Modrzejów w 1998 roku. O ile się nie mylę, tam też ratowników zaskoczyły trudne warunki. Tym się niestety różni ratownictwo na powierzchni od tego na dole. W normalnych warunkach ludzie mają więcej możliwości, żeby uciec czy podjąć jakieś działania. W kopalnianym chodniku jesteśmy zamknięci jak w armatniej lufie. Jeśli coś nas zaskoczy, to nie ma ucieczki.

Która z akcji była dla pana najtrudniejsza?
Myślę, że moja pierwsza akcja, zaraz na początku kariery w sierpniu 1988 roku. Wtedy dotarło do mnie, że w rzeczywistości jest inaczej niż na kursie.

Najtrudniejsze dla ratownika warunki w kopalni, na dole?
Między innymi zadymienie, jakie teraz wystąpiło w kopalni Krupiński. Ratownicy działają po omacku. Jakby mieli zawiązane oczy, tyle że towarzyszy im straszna świadomość, że są w wyrobisku, skąd może nie być już wyjścia.

Czytaj też:
Dramat Krupińskiego
To jest służba ochotnicza
Zawsze idą po żywych

Komentarze

Dodaj komentarz