Po naszym zeszłotygodniowym artykule o ośmiogodzinnym oczekiwaniu matki z małym chorym dzieckiem na badanie w szpitalu wojewódzkim w Rybniku odezwali się inni pacjenci, którzy mają podobne przejścia. Co dzieje się w tym szpitalu?!
Mamy 33 lekarzy dyżurnych, uważam, że to w zupełności wystarczy. Staramy się jak najszybciej przyjmować wszystkich chorych. Zdajemy sobie sprawę z tego, że ludzie szukają pomocy w szpitalu wtedy, kiedy jej naprawdę potrzebują. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce tu trafić bez powodu. Sytuacja z niespełna dwuletnim Filipem była szczególna. Dziecko trafiło do nas ze skierowaniem na badanie USG, które można było wykonać w przychodni. Zostało wykonane u nas, a matka chłopczyka i tak ma do nas pretensje, a nie do niepublicznej przychodni, gdzie odmówiono wykonania tego badania!
Matka ma pretensje do szpitala, bo dziecko czekało osiem godzin!
Z mojej wiedzy wynika, że to nie było osiem godzin, a pięć, może sześć.
Ale to i tak za długo!
Zgadzam się, i tak zwyczajnie, po ludzku, jest mi z tego powodu bardzo przykro. Dwóch chirurgów dziecięcych akurat w tym czasie przeprowadzało zabieg. I dlatego nie mogli od razu zająć się dzieckiem. Rozumiem matkę, sam miałbym pretensje, gdybym tyle czasu musiał czekać z dzieckiem.
A dlaczego nikt nie powiedział matce, że to wszystko może tak długo trwać?!
Rzeczywiście, tutaj biję się w piersi. Zawiniła komunikacja. Ktoś mógł powiedzieć matce chłopca, że np. może pojechać do domu i wrócić za cztery godziny. Na terenie szpitala jest też kawiarnia, biblioteka. Można poczekać...
Czy po takim sygnale podejmie pan jakieś kroki, by nie dochodziło do podobnych przypadków?
Oczywiście, spotykam się w tej sprawie z ordynatorami, będziemy o tym rozmawiali. Takie historie nie wpływają dobrze na wizerunek szpitala.
A może powinno się również zdyscyplinować przychodnię, w której dziecku odmówiono badania USG?
Może i tak, ale przecież to jest niepubliczny zakład opieki zdrowotnej. Ja nie mam takiej kompetencji.
Czy takich problemów nie rozwiązałaby też doświadczona pielęgniarka, która zajęłaby się chorymi w czasie, kiedy wszyscy lekarze są zajęci, podpowiedziałaby, gdzie można udać się z pacjentem? Być może bowiem niektóre badania można zrobić po prostu gdzieś indziej.
Pielęgniarka nie ma takich kompetencji, nie może odesłać pacjenta ze skierowaniem do szpitala, wypisanym przez lekarza.
Czytaj też:
Niechciany pacjent
Komentarze