TRUCIZ~1 JPG
TRUCIZ~1 JPG


Szukano po omacku, ponieważ jego lokalizacji nie zaznaczono na żadnej mapie. O tym, że mogilnik w Pilchowicach istnieje, władze gminy dowiedziały się od najstarszych mieszkańców, jednak nawet oni nie potrafili wskazać jego miejsca. Pamiętali tylko, że jakieś 30 lat temu przy ul. Gliwickiej prowadzone były wykopy pod ogromnych rozmiarów betonową komorę. Po zakończeniu budowy, pod osłoną nocy, do Pilchowic zaczęły zjeżdżać ciężarówki z odpadami. W akcji tej pomagało wojsko. Po wypełnieniu komory odpadami zasypano je ziemią i zalano betonem. Nikt nie przypuszczał, jak bardzo niebezpieczne środki sprezentowano gminie.Wszystkie wskazywane przez pilchowiczan miejsca, gdzie mogłoby się znajdować składowisko, zostały dokładnie sondowane. Niestety mimo przekopania 400 metrów kwadratowych terenu nie znaleziono go. Mogilnik w grudniu minionego roku odkryła spółka Polgeo z Sosnowca, która wykorzystała georadar. Zlokalizowała go w niewielkim lasku przy ul. Gliwickiej. Zawiera on 25 ton przeterminowanych środków chemicznych. Są groźne, bo zbiornik jest w fatalnym stanie. Nieuzbrojony beton pod naciskiem ziemi popękał, a z upływem czasem rozszczelniło się również dno zbiornika. Tym samym do gruntów przedostały się chemikalia. Ile dokładnie – nie wiadomo. Pobrane do badań próbki gruntu wykazały skażenie ziemi wokół zbiornika oraz silne skażenie gruntu bezpośrednio pod dnem mogilnika. Wykonana przez Instytut Ochrony Roślin z Sośnicowic ekspertyza stwierdza, że odpadowe środki ochrony roślin zgromadzone w mogilniku są mocno zagęszczone i wypłukiwane wodą przedostającą się przez nieszczelną betonową pokrywę. Znalezisko przykryto folią i przysypano ziemią. Zarówno władze Pilchowic, jak i mieszkańcy wiedzą, że takie zabezpieczenie sprawy nie załatwia. Zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej stoją domy mieszkalne i budowane są nowe, a zagajnik z ekologiczną bombą sąsiaduje bezpośrednio z ornym polem.Jedyną skuteczną metodą unieszkodliwienia trucizn jest wydobycie ich z mogilnika i zutylizowanie w spalarni niebezpiecznych odpadów. To jednak kosztowne przedsięwzięcie. Mowa o wydatku 204 tys. zł, którego gmina Pilchowice nie jest w stanie ponieść samodzielnie. Mogłaby co najwyżej wyłożyć połowę tej sumy, co i tak będzie ogromnym obciążeniem dla gminnego budżetu. Pech Pilchowic polega na tym, że w momencie gdy w końcu odnaleziono mogilnik, skończyły się środki w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska przeznaczone na likwidację mogilników. Pieniądze były zamrożone do ubiegłego roku. Ponieważ jednak nie natrafiono na żadne nowe obiekty, kasę wydano na inne cele. Jak raz skończyły się też fundusze unijne na likwidację tego rodzaju składowisk. – Cały nasz roczny budżet wynosi około 15 mln zł. Naszym zdaniem w usunięciu mogilnika powinno uczestniczyć starostwo. Przecież odpady do Pilchowic zwożono z terenu całego powiatu – uważa Wilhelm Krywalski, wójt Pilchowic. Jak zapewnia gmina, zrobi wszystko, by zdobyć te pieniądze. Już zwrócił się do starostwa o połowę potrzebnej kwoty. Tymczasem w starostwie uważają, że nie ma pośpiechu z usuwaniem trującej zawartości zbiornika. – Pieniądze na likwidację mogilnika znajdą się na pewno, z tym, że dopiero w przyszłym roku, bo tegoroczny budżet już jest zamknięty – mówi Marian Sadecki, członek zarządu powiatu. Według starostwa w Pilchowicach przesadzono z paniką wywołaną odkryciem mogilnika. Ponieważ wszyscy korzystają z sieci wodociągowej, a nie ze studni, skażenie nie zagraża nawet tym, co mieszkają najbliżej składowiska. – Dlatego jeżeli w Pilchowicach uważają, że sytuacja jest awaryjna, to powinni znaleźć całą sumę – stwierdził Sadecki.Pilchowiczanie są oburzeni tym, że po 10 miesiącach od zlokalizowania składowiska do dziś nic nie zrobiono, by je zlikwidować. – Zwożono nam pod nos świństwa z całego powiatu, a teraz jak trzeba je usunąć, powiat się na nas wypiął. Chyba urzędnicy doszli do wniosku, że jak podtruwano nas przez kilkadziesiąt lat i przeżyliśmy, to rok dłużej nie zrobi nam żadnej różnicy – komentują rozżaleni. W sprawie jak najszybszej likwidacji zbiornika z chemikaliami mieszkańcy napisali stosowną petycję do władz. – Kiedy kupowałem tu ziemię, nikt mi nie powiedział, co mam w sąsiedztwie – mówi pan Zbigniew, który w pobliżu mogilnika kończy właśnie swój nowy dom. Cóż, urzędnicy mają czas, tymczasem ekologiczna bomba wciąż tyka.
Tekst i zdjęcie: MAŁGORZATA SARAPKIEWICZ

Komentarze

Dodaj komentarz