Tymek urodził się w karetce

Było niedzielne popołudnie, 19 lipca. - Siedzieliśmy sobie z żoną Anią (36 lat) po obiedzie. Ania chciała sobie trochę odpocząć, położyła się w sypialni, bawiliśmy się tam z najmłodszą córką. Poszła do łazienki, nie było jej pół godziny, może trochę dłużej. Kiedy wyszła, powiedziała, że musimy jechać do szpitala, bo źle się czuje - opowiada pan Tomasz Szklarz (34 lata).

Pan Tomek zaprowadził syna i córkę do dziadków. A sam szybko zabrał torbę i żonę do samochodu i ruszyli do szpitala w Gliwicach. Dlaczego tak daleko, do Raciborza mają przecież jakieś dziesięć kilometrów? - Bo raciborski szpital jest przekształcony w jednoimienny, zakaźny - tłumaczy.

Wyruszyli jakoś o godzinie 14.48, kilka minut później już dzwonił pod numer 112, prosząc o asystę policji. - Żona miała coraz większe bóle, a na drodze był spory ruch. Na wlotówce do Raciborza przejął nas radiowóz - opowiada pan Tomek.

Gnali przez cały Racibórz. W Markowicach na przejeździe kolejowym przejeżdżał pociąg, rogatki były opuszczone. Jeden z policjantów wyszedł z radiowozu i podszedł do samochodu pana Tomka, żeby zobaczyć, co się dzieje. - Żona leżała na fotelu, miała spazmy bólu. Widać było, że poród już się zaczął - relacjonuje pan Tomek.

Policjanci szybko zdecydowali: nie ma sensu jechać do Gliwic, wzywają karetkę. - Myśmy o tym wtedy nie wiedzieli. Kiedy pociąg przejechał, pędziliśmy dalej, prędkość dochodziła do 160 km na godzinę. Na wysokości Rud policjanci zaczęli dawać sygnały do zjechania na bok. Żonie już odeszły wody… - opowiada pan Tomasz.

Po 3-4 minutach podjechała karetka. - Kiedy razem z ratowniczkami wyciągaliśmy żonę z samochodu i przenosili do ambulansu, główka dziecka już wychodziła - mówi przejęty tato.

Ratownicy pozwolili panu Tomkowi tylko spojrzeć do środka. Powiedzieli, że pępowinę odetnie lekarz już w szpitalu. - Nie wiedzieli początkowo, gdzie pojadą. Rybnik nie chciał ich przyjąć, bo mieli podejrzenie pacjenta z koronawirusem, Wodzisław też był zamknięty. W ostatnim momencie zdecydowali, że jadą do Knurowa. Ja nawet nie wiedziałem, że tam jest szpital, ale byliśmy bardzo zadowoleni. Żona została naprawdę dobrze przyjęta - mówi pan Tomasz.

Wdzięczni rodzice podziękowali karetce pogotowia. - Okazało się, że z jedną z tych ratowniczek chodziłem do szkoły i po 15 latach spotkaliśmy się w takich okolicznościach - śmieje się pan Tomek.

Mały Tymek ma liczne rodzeństwo. Bo pan Tomek i jego małżonka mają jeszcze pięcioletniego Michała i 1,5-roczną Tosię, poza tym dzieci z poprzednich związków: dwie Wiktorie (lat 12 i 17) oraz Romka (16 lat).

I tylko z zarejestrowaniem Tymoteusza był problem. - Urząd Stanu Cywilnego w Raciborzu odesłał mnie do… Warszawy, bo karetka traktowana jest jak samolot, statek i radiowóz i według przepisów urodzenie w takim pojeździe rejestruje urząd w Warszawie. Naczelniczka USC w Kuźni Raciborskiej zlitowała się, mówiąc, że nie będzie mnie wysyłała do Warszawy. Bo chociaż mały urodził się w karetce, to na ziemi raciborskiej, w Rudach w gminie Kuźnia Raciborska. W karcie urodzenia Tymek ma wpisany zespół medyczny i numer karetki - opowiada tato chłopca.

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz