Ireneusz Stajer / Archiwum
Ireneusz Stajer / Archiwum


Najpierw pożar spopielił w Żorach górę starych opon i tworzyw sztucznych na legalnym składowisku przy ulicy Kleszczowskiej. To był czas, gdy paliły się dziesiątki takich miejsc w całej Polsce. Czarna chmura krążyła nad regionem przez tydzień. Armageddon - wieszczyli żorzanie, a podróżni przecierali ze zdumienia oczy.
 
Nie dalej jak parę miesięcy później w tych samych Żorach nielegalne składowisko chemikaliów przy Sosnowej postawiło na nogi policjantów i strażaków. Zjechali się reporterzy, naczepy z mauzerami wypełnionymi podejrzaną substancją filmowały telewizje. 
 
Ostatnio po raz drugi w krótkim czasie palił się pustostan przy Rybnickiej. Na domiar złego wcześniej na plac zwieziono górę śmieci i dwa wybebeszone z części auta, a dużo wcześniej przy płocie sąsiada ustawiono beczki z resztkami substancji ropopochodnej. Mówi się, że swoje śmieci przywiózł ktoś za zgodą właściciela... Co na to komornik, który przejął zadłużoną w banku przez właściciela nieruchomość? Czyżby nie wiedział, co dzieje się na jego podwórku? 
 
Miesiąc temu, po interwencji mieszkańców, dzikie wysypisko obejrzał dzielnicowy w asyście drugiego policjanta. Zniesmaczeni tym widokiem mundurowi pokręcili głowami, jeden zrobił zdjęcia. Myślicie, że ewidentne dowody "zbrodni" wywołały natychmiastową reakcję właściwych służb i jest po sprawie? Dzielnicowy pojechał na urlop. Ten, co go zastępuje, radzi, by poczekać na powrót dzielnicowego...
 
Wszystkie trzy feralne dla sąsiadów lokalizacje nadal spędzają sen z powiek. Pożar opon na Kleszczowskiej, który w ostatnich dniach listopada 2018 roku widzieli i czuli wszyscy, ku ich zaskoczeniu - w opinii wojewódzkich służb ochrony środowiska nie zatruł tegoż środowiska. WIOŚ pokazał wyniki badań - normy w powietrzu nie zostały przekroczone (sic!). Nie ustalono też podpalacza, bo nikt nikogo nie złapał za rękę. Ogień pojawił się nocą znienacka, jakimś dziwnym trafem tam, gdzie nie sięgają kamery monitoringu. Ludzie modlą się, żeby składowisko nie spaliło się po raz trzeci, a może i czwarty.
 
Z kolei większość ujawnionych zimą ubiegłego roku naczep z toksycznymi chemikaliami "ma się dobrze" na placu przy Sosnowej. Oby teren przy Rybnickiej nie stał się drugą Sosnową albo Kleszczowską... – wieszczą sąsiedzi.
 
Urzędnicy tymczasem powołują się na gorset przepisów i procedur. Nie można ot tak wejść na cudzą działkę i zrobić porządek. Na wszystko są paragrafy i terminy, które służą raczej sprawcom niż ofiarom. 
 
Ireneusz Stajer, dziennikarz Tygodnika Regionalnego Nowiny i portalu nowiny.rybnik.pl

Komentarze

Dodaj komentarz