Policja ustala przyczyny śmiertelnego wypadku, do którego doszło w sobotę po godzinie 10 w Gotartowicach. Według prezesa Rybnickiego Klubu Paralotniowego pogoda była dobra. Można było latać bezpiecznie. Czyżby awaria sprzętu..., który był nowy i miał wszelkie certyfikaty.
-31-letni motolotniarz, z nieustalonych dotąd przyczyn, spadł z dużej wysokości na ziemię. Reanimacja nie przyniosła skutku, mężczyzna zmarł. Na miejscu pracowała grupa dochodzeniowo – śledcza pod nadzorem prokuratora oraz inspektor ds. wypadków lotniczych – mówi aspirant Bogusława Kobeszko, oficer prasowa policji w Rybniku.
Łukasz Szymura, prezes Rybnickiego Klubu Paralotniowego, zaznacza, że 31-latek miał duże umiejętności. Uprawiał ten sport od czterech lat. Mieszkał w Rybniku Boguszowicach. - Dziś pogoda była bardzo korzystna do latania. Pojawiła się bowiem w powietrzu wolna od silnego wiatru przestrzeń. Rano wykonał kilka lotów, podobnie jak jego klubowy kolega, który udał się do domu. On poleciał jeszcze raz i to był jego ostatni lot w życiu... Aura na pewno nie była powodem wypadku – twierdzi szef klubu.
31-latek spadł tuż za południowo – zachodnim sektorem lotniska, niedaleko zabudowań w Gotartowicach. Latał na nowej maszynie z napędem plecakowym, sprzęt był certyfikowany. Pilot miał wszystkie uprawnienia. - To był bardzo solidny, odpowiedzialny i rzetelny motolotniarz. Zawsze bardzo dokładnie przygotowywał się do lotów. Spokojny, cichy kolega. Nie miał żony ani dzieci – opowiada Łukasz Szymura.
To był pierwszy śmiertelny wypadek w historii RKP, która zaczęła się w grudniu 2013 roku. Klub rzesza ponad 30 osób z naszego regionu, Pszczyny, a nawet Zabrza. Przypomnijmy, że w październiku 2013 roku 58-letni motolotniarz Leszek Wierzbowski rozbił się podczas lądowania. Zmarł w szpitalu. Przyczyną tamtej tragedii była niekorzystna aura.
Wkrótce więcej informacji o tragedii na gotartowickim lotnisku.
Do tematu wrócimy w środowych "Nowinach".
Komentarze