Radość personelu z narodzin trojaczków na Haiti / Arc Henryk Mazurek
Radość personelu z narodzin trojaczków na Haiti / Arc Henryk Mazurek

Ireneusz Stajer

Muzeum Miejskie w Żorach odwiedził doktor Henryk Mazurek. Od lat jeździ na misje medyczne do Afryki. Pomagał również na Karaibach, które w 2010 roku nawiedziło katastrofalne w skutkach trzęsienie ziemi. Zginęły tysiące ludzi, a kraj legł w gruzach.

W czwartek (12 września) dr Mazurek opowiedział o swojej pracy, ludzkich dramatach i wyborach. Z każdej wyprawy przywozi jakieś przedmioty. - Każdy z nich ma swoją historię, energię. Są bardzo różne, czasem dziwne. Przez lata leżały upchane w mieszkaniu. To, ze można z nich stworzyć kolekcję uzmysłowił mi dopiero dyrektor muzeum w Żorach doktor Lucjan Buchalik. Przyjechał popatrzył i niedługo potem ruszył projekt – opowiada lekarz. Mieszka w niewielkim Rząśniku koło Świerzawy na Dolnym Śląsku. Jest ginekologiem położnikiem w szpitalu.

Afrykańska wystawa nie doszła do skutku jeleniogórskim Muzeum Karkonoskim. Za to odbędzie się w Żorach. - Zapraszam na wernisaż 20 września o godzinie 18 do sali wystaw czasowych. Ekspozycja potrwa do końca stycznia. Znajdziecie tu wiele fantastycznych rzeczy, z którymi wiążą się bardzo ciekawe historie – zachęca Katarzyna Podyma, wicedyrektor muzeum, pomysłodawczyni przedsięwzięcia i kuratorka wystawy. Projekt edukacyjny nazwano „Kolekcjoner światów”, a kieruje nim Marietta Kalinowska-Bujak.

Łowca okazji

- Nic nie dzieje się przypadkowo. Żona mówi, że jestem łowcą okazji. Ratując ludzkie życie, otrzymuję lub znajduję różne przedmioty, ot choćby starą łyżkę. A, że byłem na wielu misjach, zebrało się tego sporo – zaznacza lekarz. Kolekcjonerstwo ma wpisane w geny. Jest krewnym Jacqueline Wolf, która mieszka w Genewie. W latach 20. ubiegłego wieku ojciec ciotki Henryka trafił do Mozambiku. Stamtąd przywiózł pierwsze artefakty. Afrykańska kolekcja się rozrastała.

Kiedy Wolfowie sprzedawali stary dom w Genewie, ciotka przekazała mu cały zbiór. Akt donacji spisała na kawałku papieru. Po co wpadać w biurokrację. - 18 września odbiorę 90-letnią Jacqueline z lotniska w Berlinie. Razem przyjedziemy do Żor, by w piątek otworzyć wystawę. To będzie prawdopodobnie jej ostatnia wizyta w Polsce. Odwiedziła już nasz kraj w latach 80., gdy na półkach były tylko ocet i musztarda. Wywiozła wówczas nie najlepsze wspomnienia. Teraz spotka się z zupełnie inną rzeczywistością – podkreśla pan doktor.

- Przy okazji wystawy ukaże się niespełna 180-stronicowa książka. Znajdziecie w niej smakowite opowieści o najciekawszych eksponatach. Opisany zostanie każdy z nich. Pierwsza część będzie zawierała wywiady z dr. Mazurkiem: Lekarzem bez Granic, człowiekiem, kolekcjonerem. Są tam mocne historie. Lekarze ratowali ludzi w ogniu karabinów, pomiędzy walczącymi stronami. Czasem godzili wrogów – zdradza Katarzyna Podyma.

Na pomoc Darfurowi

Pierwszy raz pojechał do Afryki w 2005 roku. Pracował wówczas w Lwówku Śląskim. - To był czas zamykania szpitali. Do placówek wchodzili komornicy. W jednej z gazet dla lekarzy przeczytałem, że Polska Misja Medyczna szuka ginekologa położnika do pracy w Czadzie – wspomina. Jego atutem była znajomość języka francuskiego. - Mój ojciec był chirurgiem. W 1974 roku wyjechał na kontrakt do Algierii. Po roku ściągnął mnie i mamę. Chodziłem tam do szkoły przez pięć lat. Wróciliśmy do Polski Solidarności w 1980 roku – dodaje.

Ćwierćwiecze później dostał półroczny urlop i ponownie trafił na Czarny Ląd. Kierował Polską Misją Medyczną na pograniczu Czadu i Sudanu. W sąsiednim Darfurze toczyła się wojna domowa, działa się katastrofa humanitarna na niespotykaną skalę. W stronę granicy czadyjskiej przelewała się rzeka ludzi. Znajdowali oni schronienie w prowizorycznych obozach. - To była praca od podstaw. Musieliśmy doprowadzić wodę, prąd, zorganizować obóz. Byłem jednocześnie menedżerem, lekarzem i finansistą – wylicza. Polakom towarzyszył reporter „National Geographic”. Artykuł ze zdjęciami ukazał się w numerze w całości poświęconym Afryce. Leczyli uciekinierów z Darfuru i Czadyjczyków.

Puknij się w głowę

- Prowadziliśmy małą chirurgię oraz internę. Dziennie odbierałem co najmniej 10 porodów. Duża płodność Afrykanek i liczba urodzeń. Współpracowaliśmy z amerykańską organizacją humanitarną. Jeździliśmy do szpitala Lekarzy bez Granic. Po powrocie kontynuowałem pracę w lwowieckim szpitalu – oznajmia. Po dwóch – trzech tygodniach odebrał telefon z Paryża. Lekarze bez Granic zapytali, czy pojedzie na ich misję do Wybrzeża Kości Słoniowej?

- Masz polski paszport, znasz francuski, ale nie jesteś Francuzem. Ci musieli opuścić ten kraj, bo działania rebeliantów były skierowane przeciwko Francuzom. Lekarze bez Granic zapamiętali mnie z Czadu, dostałem stamtąd dobre referencje. Mówię dyrektorowi, że chcę tam pojechać, bo zawsze marzyłem o Wybrzeżu Kości Słoniowej. „Dopiero co wróciłeś. Puknij się w głowę. Chcesz, to jedź, ale się zwolnij” - usłyszałem. Swoją rezygnację napisał na kartce. Zamknął gabinet i poleciał do Abidjanu.

Piekło na Haiti

Potem zaproponowano mu kolejne wyjazdy. Nagle trzęsienie ziemi pustoszy Haiti na Karaibach. Lądowanie w sąsiedniej Dominikanie. - Piękny kraj, luksusowe hotele, słońce. Rano wojskowymi samolotami lecimy do Port-au-Prince. Z góry widać zupełnie zrujnowane miasto. Wszystko zburzone, poprzewracane do góry. Do obozu Leogane dotarłem z drugim rzutem medyków. Tam dowiedziałem się, że istnieje specjalność lekarza wojennego. Ktoś taki idzie, oznacza trupy i ludzi do leczenia. Przeżyłem szok. Choć sam nie widziałem już zwłok. Pokazano nam filmy i zdjęcia, na których spychacze zwożą ciała zabitych z plaży – mówi pan Henryk.

Pierwsze operacje wykonywał pod namiotem, w tych samych polowych warunkach odbierał porody. Potem Austriacy dostarczyli kontenery. Praca była piekielnie ciężka. - Operowaliśmy od rana do nocy. Mój namiot stał pod mangowcem. Mogłem więc przynajmniej do syta najeść się owoców. Wszyscy czekaliśmy na weekendy, gdy zabierano nas nad morze. To było coś wspaniałego. Błękitna, czysta woda, cudowna plaża i słońce pozwalały na chwilę zapomnieć o tym koszmarze – przyznaje.

Mzungu znaczy biały

W Polsce pokutuje przekonanie, że Lekarze bez Granic wyjeżdżają dla pieniędzy. Nic bardziej mylnego. Zarabiają miesięcznie od 800 do 1100 euro – wylicza doktor Mazurek. Korzyści są niewymierne: satysfakcja z pomocy ludziom, często pozbawionym jakiejkolwiek pomocy medycznej czy możliwość poznania egzotycznych krajów i zawarcia tam przyjaźni. Naszego bohatera wysłano też na szkolenie do Etiopii o wartości 10 tysięcy dolarów. Takich doświadczeń nie da się przeliczyć na pieniądze. Jest też słaba strona wyjazdów. Nieobecność w domu. Syn wychowywał się praktycznie bez ojca, skończył studia prawnicze.

Henryk Mazurek pracował ponadto w Kongo, Dżibuti, Gabonie. Jako ostatni biały lekarz, co w języku swahili oznacza Mzungu, ratował ludzkie życie w największym obozie dla uchodźców w Dadaab, na granicy somalijsko - kenijskim. - To było najbardziej niebezpieczne miejsce. W drodze do szpitala konwojowali nas żołnierze. W tym horrorze były i pozytywy. Przez dziurę w moskitierze zrobiłem parę świetnych zdjęć, które poszły w świat – uśmiecha się lekarz. Pracę i podróże z ostatnich kilkunastu lat dokumentuje na fotografiach.

Skorupa żółwia

W przeróżny sposób zdobywał eksponaty. Dzwoneczek zawieszany wielbłądowi kupił za koszulkę, notes i długopis. Jadąc z obozu Bahai w Czadzie zauważył przy drodze czarniuteńką babinkę, która siedziała na krzesełku. - Zatrzymaliśmy się. Pewno pierwszy raz w życiu widziała białego człowieka. Krzesełko było piękne, miało niesamowitą formę z tym swoim elementem zużycia. „Po co ci to?” - pukała się w głowę. Do krzesełka zakupiłem metalową skrzynię. Całość przewiozłem via Trypolis do Genewy – wspomina.

Z Gabonu przywiózł skorupę dużego żółwia morskiego, którą na plażę wyrzucił ocean. Doktor Mazurek wytaszczył ciężką zdobycz do swojego pokoju na piętrze. Strasznie śmierdziała. Nie pomogły żadne zabiegi. Ktoś poradził mu, żeby skorupę zalać ropą. To był duży błąd, bo śmierdziało jeszcze bardziej. Uprosił miejscowego artystę, żeby upiększył skorupę. Wyrzeźbił w niej maski Gabonu i sceny z życia Afrykańczyków. Udało mu się wywieźć skorupę w starej, ogromnej holenderskiej walizie. Na lotnisku w Berlinie pojawił się policjant z psem, który szukał narkotyków. - Na żółwia nie zareagował – śmieje się lekarz. Niestety w drodze skorupa popękała, ale została zrekonstruowana pod okiem konserwatora.

Ten oraz wiele innych eksponatów zobaczymy na wystawie w żorskim muzeum. Patronat nad projektem objęły ambasady – algierska w Polsce i polska – w Algierii. 27 września Henryk Mazurek wyrusza na kolejną misję Lekarzy bez Granic do Czadu.

Do tematu wrócimy w środowych "Nowinach".

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt
7

Komentarze

  • X 10 listopada 2022 14:44Znam bardzo dobrze Henryka,szalony,odważny, zawsze pomocny,czasem strzelając focha, tak naprawdę wspaniały człowiek ?
  • Beczka soli. 15 października 2022 19:10Kiedy maska opada, dostrzegamy bardzo małego człowieka. Fachowiec? Przy osobistym kontakcie sami ocenicie.
  • Xyz 08 lipca 2022 12:22Pan lekarz z Rzasnika lubi być w kręgu zainteresowań, tam gdzie można coś wyciągnąć od ludzi,tak naprawdę to ciężki człowiek.
  • X 20 listopada 2021 13:32Nic bezinteresownie.........
  • Xyz 10 listopada 2021 13:26Opowieści mają dwie twarze,kto poznać bliżej Pana H to się sam przekona
  • Xyz 10 listopada 2021 11:14Nie tak do końca cała prawda......
  • X 08 października 2021 01:46Cała prawda....

Dodaj komentarz