Przygoda pachołka Michała

Gospodarz trzymał wszystko żelazną ręką i gnał chłopaka do najcięższych prac polowych i gospodarskich. Wiosną latem i jesienią Michał pracował od rana do nocy, za to zimą, szczególnie w okresie karnawału, miał prawo w co drugą sobotę lub niedzielę iść na „muzykę” do karczmy. I młodzieniec z tego skwapliwie korzystał. Choć nie był wspaniałą partią, dziewczyny chętnie szły z nim w tany, bo w przeciwieństwie do tych bogatszych, on nigdy nie pił wódki ani piwa, bo po prostu nie było go na nie stać. Nie mógł też kupić żadnej dziewczynie nawet piernika, ale panny jakoś łatwo przechodziły nad tym do porządku dziennego, mówiąc, że nie są głodne. Widać wystarczał im sam tancerz skory do powolnych waloszków, wesołych oberków i siarczystych polek.
Tamtej niedzielnej nocy wyszedł z karczmy trochę wcześniej niż zwykle, bo następnego dnia miał jechać o świcie z gospodarzem do miasta, więc zamierzał się przespać chociaż kilka godzin. Na dworze panował siarczysty ziąb, a chłopak był zbyt lekko ubrany jak na zimę, ale innego odzienia, oprócz starej kapoty po ojcu, nie miał. Szedł więc raźno, podśpiewując półgłosem. Kiedy dochodził do pańskich stawów, na niebo wszedł księżyc wielki jak dynia, bo była pełnia. Już Michał miał zanucić starą pieśniczkę śląską zaczynającą się od słów: „Świyć miesionczku świyć, ale wysoko, bo do moji nojmilejszej droga daleko”, kiedy od najbliższego stawu dobiegł go jakiś dziwny, jak mu się zdawało, śpiew, przerywany okrzykami. Spojrzał w tym kierunku i... zdębiał! W świetle księżyca zobaczył, że kilka metrów od brzegu wystawał z wody wielki pień, a na którym siedział utopek we własnej osobie. Naprawiał on jakiś but i darł się przy tym wniebogłosy! Chłopak jeszcze nie zdążył pomyśleć, co w tej sytuacji powinien zrobić, kiedy utopek odezwał się do niego skrzekliwym głosem:
– Hej człowieku wiem, że tam jesteś! Ale nie bój się, nic ci nie zrobię, bo mam sprawę do ciebie. Podejdź bliżej!
Michał jednak się zawahał, bo czy można wierzyć utopkowi, to przecież siła nieczysta! Wtedy wodny stwór widząc, że chłopak do niego nie podejdzie, sam pofatygował się na stały grunt i zapytał:
– Potrafisz naprawić but?
– Nigdy żech tego som niy robił, ale widziołech, jak kiejś robił to mój starzik – odpowiedział zgodnie z prawdą chłopak, ale potem go coś tknęło, że to może być podstęp. – A wy sami panie utopku niy możecie tego zrobić? – zapytał.
– Widzisz moje palce? – Utopek wyciągnął przed siebie obie łapy. – Młotkiem je stłukłem, miesiączek co chwilę krył się za chmury, a jak było ciemno, nie mogłem w gwóźdź trafić...
Istotnie, żabie łapy utopka wyglądały jakby ktoś na ich końcach poprzyczepiał spore kulki, takie były spuchnięte.
– Czamu panoczku szewcujecie tak po nocy, przeca dziyń sie do tego lepszy nadowo! – zauważył chłopak.
Dużo by mówić – westchnął utopek. – Jutro moja utopcula idzie na wywód i buty na rano mieć musi! Mały chłopczyk – utopczyk nam się narodził!
Michałowi żal zrobiło się utopka, a że chłopak był uczynny, postanowił mu pomóc. Raz-dwa powbijał gwoździe, gdzie było trzeba. Sprawdził jeszcze, czy nic nie uwiera i zanim miesiączek skrył się za chmury, oddał but utopkowi i chciał odejść, ale ten go zatrzymał.
– Co chcesz za tą pracę? – zapytał.
– Nic, panie utopku – odpowiedział młodzian. – Wszystek mom: dach nad głowom, kapota po tatulku, trzi razy za dziyń gospodyni jeś dowo, a robić trza wszyndy!
– Pomyśl – kusił utopek. – Ale może ci czego w życiu brakowało?
– Jedynie za bajtla to chleba my ni mieli nigdy zatela...
– No, to już go teraz zawsze będziesz miał! – utopek pstryknął palcami i znikł, jakby go tam nigdy nie było, a Michał wolno ruszył w kierunku gospodarstwa.
Spełniły się słowa utopka. Michałowi nigdy nie brakowało chleba, bo był pracowity, ale niektórzy rozpowiadali, że codziennie pod poduszką znajdował bochen pachnący liśćmi tataraku. Może to była prawda, bo chłopak chętnie dzielił się z innymi. Być może stąd wywodzi się zwyczaj, że niektóre wiejskie gospodynie do dziś pieką chleb na liściach tataraku lub kapusty?

Komentarze

Dodaj komentarz