Mroczne tajemnice morawskiego zamku Buchlov cz. 2

Jest ona zjawą latającą. Jej pojawienie się to zwiastun nieszczęścia lub wręcz katastrofy! Nocą wychodzi z wykusza w sali, w której obecnie znajduje się kolekcja z mumią, a potem krętymi schodami kieruje się ku szczytowi wieży, by po chwili wylecieć oknem. Lecąc zatacza koła nad budowlą zamkową, a tam, gdzie się zatrzyma na dłużej, następnego dnia dochodzi do jakiegoś nieszczęścia! Na przykład powstaje wyłom w pewnym dotąd murze okalającym zamek. Kiedy rządca każe go naprawić, zrywa się solidne rusztowanie, a murarze naprawiający mur spadają w przepaść. W wiejskiej dzwonnicy spada dzwon i rani dzwonnika, a z dachu innej drewnianej przecież budowli sypią się cegły, raniąc lub zabijając Bogu ducha winnych przechodniów! Zaraza grasująca w pierwszej połowie XIX wieku – to też miała być jej sprawka! Nadleciała wtedy nad śpiącą pobliską wieś, a potem w locie wpadała podobno do każdej obory i śmiała się przy tym przeraźliwie. Całe to wydarzenie oglądał pewien żebrak nocujący w stodole należącej do miejscowego wójta. W czasie przelotu zjawa obrzuciła żebraka krowim łajnem. Jemu samemu nic się nie stało, ale w okolicy najpierw zachorowały zwierzęta, a potem ludzie!
Kim mogła być kobieta, która została, tak złośliwą zjawą? Możemy snuć tylko domysły, zapewne mogła być nią jakaś średniowieczna czarownica lub kobieta za nią uważana, z którą miejscowi obeszli się okrutnie, może nawet spalili ją na stosie, choć miejscowe kroniki milczą na ten temat.
Najczęściej uważa się jednak, że była to żona jednego z licznych właścicieli zamku Buchlov. W sali portretowej wisi obraz przedstawiający parę małżeńską: bardzo urodziwego mężczyznę i kobietę, o której urodzie moglibyśmy powiedzieć, że była co najmniej kontrowersyjna. Twarz tej młodej damy nie nosi żadnych oznak deformacji, ale jest w niej coś bardzo „bolesnego”, jakby jej właścicielka była ułomna fizyczne lub jej duszę przygniatał jakiś ciężar natury psychicznej. Owa młoda dama miała podobno na imię Hildegarda. Właściciel Buchlova ożenił się z nią dla pieniędzy. Osadził ja na zamku, który w tamtych czasach tkwił w leśnej głuszy, a potem pod pretekstem koniecznej wizyty na dworze cesarskim wybrał się do Pragi, gdzie noce i dnie spędzał na hulankach, trwoniąc pieniądze świeżo poślubionej żony. W swoim morawskim zamku bywał rzadko i zapewne dlatego nie doczekał się potomstwa. Pewnego razu młody dziedzic wrócił do domu na dłużej. Służba szeptała, że bardzo się komuś w Pradze naraził i żeby ratować życie, salwował się ucieczką do „swoich”. Przywiózł wtedy ze sobą dużego, czarnego psa.
Do czego był mu potrzebny, trudno było dociec, bo zarówno pan jak i jego pies często znikali na dłużej. Hrabia nigdy nikomu nie mówił dokąd idzie ani gdzie był. Czasem znikał tylko pies, ale powracał po kilku tygodniach. Szeptano wtedy, że pan wysyła psa aż do samej Pragi z listem do swojej kochanki. Nie mam tu sądzić, czy była to prawda, czy też tylko kamuflaż jakiejś zawiłości politycznej, w której młody hrabia był „umoczony”. Po latach, kiedy pies odszedł z tego świata, jego pan postawił mu pomnik na jednym z otaczających zamek wzgórz (widziałam go na własne oczy!). Legenda chce jednak nieco inaczej: to podobno zazdrosna Hildegarda otruła tego psa, a jego zrozpaczony pan wystawił mu pomnik, żeby upamiętnić jego przywiązanie do właściciela. Co jeszcze miała na sumieniu niekochana hrabina Hildegarda, że po śmierci została tak złośliwą zjawą? O tym żadna z opowieści niestety nie wspomina.
Jeżeli kiedykolwiek zahaczycie w swoich letnich wędrówkach o Morawy, odwiedźcie też ten uroczy, ale zarazem bardzo tajemniczy zakątek.

Ps. W barokowych i klasycystycznych parkach przypałacowych często spotykamy pomniki nagrobne lub upamiętniające czworonogi: głównie psy, czasem koty, a nawet konie.

Komentarze

Dodaj komentarz