Nie przygotowywałem się do wyjazd. Gdyby nie moja najdroższa nie wiedziałbym nawet jak dotrzeć do hotelu. Ona poradziła się znajomej mieszkającej od lat w Madrycie. I wysiedliśmy z metra za jej radą...za wcześnie.
W niewiele ponad dwa dni trudno zobaczyć tak duże miasto. Na dzień dobry zaskoczenie. Dwukierunkowa ulica, przy naszym hotelu była w niedzielę zamknięta dla ruchu. Odbywał się na niej targ. Handel chińszczyzną, majtkami z wypchanymi pośladkami i innymi cudami potrzebnymi Hiszpanom do życia. Zwiedzaliśmy bez wcześniejszego planowania. Na początek Rastro. Miejsca opisywane jest jako pchli targ na którym kupisz wszystko czego nie potrzebujesz. Także odbywa się na zamkniętej ulicy, bo Hiszpanie widocznie bardziej kochają ludzi niż samochody. To miejsce nie jest targiem. To fiesta. Nieprzebrany tłum ludzi. Niesamowite wzornictwo. Feria barw. Pełne knajpki. I muzyka, co kawałek inna muzyka na żywo. Eksplodowałem szczęściem. I do końca wyjazdu mi nie przeszło. Zobaczyłem na własne oczy Guernicę (Picasso) i Wielkiego Masturbatora (Dali). Widziałem jedyny na świecie monument Lucyfera (dla równowagi zrobiłem sobie zdjęcie z figurą św. Piotra). Widziałem setki Hiszpanów pływających łódeczkami w parku Rastro, pomimo chłodu. Byłem w knajpce pod Santiago Bernabeu. Z miejscowymi oglądaliśmy mecz odbywający się na stadionie po drugiej stronie ulicy. Odwiedziłem zaadaptowaną na ogród zimowy halę dworca. Nasza stara gazownia (czy też hala mięsna) mogłaby być podobnym miejscem, chociaż stoi to w konkurencji do pomysłu prezydenta na ulokowanie tam minibrowaru (inwestorów zapraszamy do dyskusji). I napisałbym o Madrycie jeszcze wiele fajnych rzeczy, ale miejsca na tekst mam za mało.
Bywam tu i tam, ale miasto mnie zaskoczyło. Spodziewałem się zadzierających nosa mieszkańców stolicy. Napotkałem prawdziwych ludzi i ferie różnorodności.
Piotr Masłowski, zastępca prezydenta miasta Rybnika
Komentarze