Droga nad rzeką

Czasem ktoś z naszych znajomych odłożył trochę grosza i zabrał swoją rodzinę na wczasy, nie w jakimś renomowanym ośrodku, ale na takie zwykłe, siermiężne, np. u rodziny na wsi, zwane szumnie „wczasami pod gruszą”, albo u znajomego gospodarza w górach lub nad morzem czy jeziorami. Nie nazywano już tej formy wypoczynku letniskiem, ale nieśmiało zaczęto ją mianować agroturystyką.
Pan Czesław wybrał się w Pieniny. Gospodarza we wsi R. polecili mu znajomi, którzy byli tam w tym samym roku w maju i bardzo im się podobało. Wcześnie rano mój znajomy zapakował rodzinę do malucha i wyruszyli w trasę. Jechali wolno, nie musieli się spieszyć, bo mieli przed sobą cały dzień. Pan Czesław pamiętał jednak o tym, co mu powiedział gospodarz z R. Do wsi prowadzi tylko jedna droga, nienajlepszej jakości i lepiej nie jeździć nią po nocy.
Niestety, mężczyzna nie wziął ze sobą mapy i kilka razy pobłądził, przez co stracił sporo cennego czasu. Kiedy wjechał na drogę prowadzącą do wspomnianej wsi, zaczęło się już zmierzchać, a miał przed sobą jeszcze 5 kilometrów jazdy po wyboistej, kamiennej nawierzchni. Mimo zapadających ciemności, rodzina pana Czesława stwierdziła, że okolica jest niezwykle malownicza: z jednej strony trasy rósł potężny, górski las, a z drugiej płynęła niewielka i niezbyt głęboka, jak się wydawało, struga. Maluch rzęził i dusił się, więc co chwilę kierowca musiał się zatrzymywać.
Czas upływał, a samochód letników pokonał niewielką zaledwie odległość. Kiedy zdawało się, że nawierzchnia jest jakby bardziej równa, pan Czesław lekko przyspieszył, ale nie ujechał daleko, bo znienacka z lasu wyskoczyła sarna i przebiegła tuż przed maską auta. Kierowca nacisnął hamulec i samochód zatańczył na mokrych kamieniach drogi, a potem runął prosto do rzeczki! Nim jego pasażerowie doszli do siebie, we wnętrzu samochodu pojawiła się woda. Na szczęście nikt z nich nie ucierpiał, ale żeby wyciągnąć auto z rzeki, potrzebna była pomoc. Wszyscy pasażerowie opuścili pojazd o własnych siłach, choć byli przemoczeni i zziębnięci. Po krótkiej naradzie małżonkowie zdecydowali, że pójdą dalej. Pani wzięła na ręce młodsze dziecko, pan Czesław ujął rękę starszego, siedmioletniego syna, a uratowany plecak z suchymi ubraniami i niewielką ilością prowiantu zarzucił na plecy. Po prawie godzinie marszu dotarli do wioski i mimo, że był to środek nocy, odważyli się zapukać do pierwszego napotkanego domu. Po chwili w drzwiach ukazał się zaspany gospodarz:
– Co, turyści? – mruknął. – Wpadliście do wody? – ni to stwierdził, ni to zapytał, a potem odwrócił się i zawołał do wnętrza domu: Matka szykuj herbatę!
Pokrzepiona gorącym napojem rodzinka pana Czesława rozlokowała się na ganku i po chwili chrapała nakryta ciepłymi kocami pożyczonymi im przez gospodarza. Kiedy się rozwidniło, pechowy kierowca, gospodarz i jego dorosły syn odpalili traktor i wyruszyli na miejsce wypadku.
– Tak żech se tyż myśloł, że to samoj je! Panoczku niy wy piyrsi i niy łostatni, tukej się łokropiczne rzeczy dziejom. Mieli szczyńści, że woda je nisko, bo tak, tobyście żywi niy wyleźli! – z przekonaniem stwierdził gospodarz. – A Jura spode gronia, no tyn coście do niego jechali, to wom niy padoł, żebyście po ćmie niy jeździli?
Dopiero następnego dnia turyści wysłuchali miejscowych, mrożących krew w żyłach opowieści. Wynikało z nich, że miejsce, gdzie zdarzył się wypadek, miało bardzo złą sławę. Podobno kilka lat wcześniej dokładnie tam zginął ktoś podczas polowania. Czy był to mord, czy tylko nieszczęśliwy wypadek, tego nie udało się ustalić. Nikomu też nie postawiono zarzutów, ale miejscowi wiedzieli swoje. Podobno takie niewyjaśnione sprawy przyciągają zło, które przez długi czas działa potem w takim feralnym miejscu. Istotnie coś musiało być na rzeczy, bo każda nocna podróż tą drogą kończyła się w nurtach potoku. Scenariusz zawsze był ten sam: z lasu wyskakiwała sarna (według niektórych relacji był to jeleń) i przebiegała drogę, a ciąg dalszy już drodzy Czytelnicy znacie.
Pamiętając o tym przykrym wydarzeniu, które spotkało jego rodzinę, w drogę powrotną pan Czesław wybrał się wczesnym popołudniem i bez przeszkód dotarł wieczorem do swojego domu. Choć od tamtej pory minęło sporo czasu, nigdy już potem Pienin nie odwiedził, bo, jak sam twierdził, jakoś się nie składało...

Komentarze

Dodaj komentarz