Magdalena Ogórek często odwiedza rodzinny Rybnik / Ireneusz Stajer
Magdalena Ogórek często odwiedza rodzinny Rybnik / Ireneusz Stajer

Jak pani wspomina dzieciństwo w Rybniku?
Odpowiedź nie jest ani prosta ani jednoznaczna. Do Rybnika odczuwam ogromny sentyment. To moje rodzinne miasto, więc więc mam tutaj głęboko zapuszczone korzenie, choć jestem zameldowana w Warszawie. Przyjechałam tu dziś z moją córką. Zresztą ona przyszła na świat w pobliskich Rydułtowach. Bardzo chciałam, żeby urodziła się na Śląsku. Czuję się Ślązaczką, co zawsze podkreślam.

Zatem tego dobrego było dużo więcej...
Wspominam moje dzieciństwo z jednej strony sielsko, bo miałam fantastycznych rodziców, którzy przekazali mi wszystko co jest potrzebne w życiu. Ale nie było to też łatwe dzieciństwo. Bo w wieku 13 lat straciłam mamę. Siłą rzeczy nakładają się te wspomnienia. To była również trwająca 12 lat jej choroba mamy.

W co bawiły się dzieci z dzielnicy Smolna, gdzie pani mieszkała?
Bawiliśmy się razem, chłopcy i dziewczynki, na ulicy Krzyżowej (bocznej Reymonta), która była wówczas okolona polami. Rzadko przejeżdżał nią samochód. Dopiero później, gdy skończyłam 4 – 5 lat, zaczęły wyrastać osiedla. Graliśmy w dwa ognie i w piłkę nożną, z którą dziewczyny nie miały problemu. Grałam zawsze w ataku. Moje dzieciństwo przypadło na końcowy okres komuny. Żywię ogromny szacunek do mamy, która potrafiła wykreować coś z niczego. Jako kilkuletnią dziewczynkę zabierała mnie do Opery w Bytomiu, do dziś trzymam w domu libretta z tych spektakli. W jednej z księgarni kupowała (chyba spod lady) książki, które traktowaliśmy w domu z pietyzmem. Uczyła w Technikum Górniczym w Niedobczycach, a tata był górnikiem, szefował działowi inwestycji w kopalni Rymer.

Czy wywodzi się pani z tych Ogórków, którzy przed wojną jakiś czas byli właścicielami Świerklańca?
Wiem, że należał do rodziny o tym samym nazwisku, ale nie do mojej. Wujka, jej męża, gestapo torturowało w Raciborzu. Po jego śmierci już nigdy nie wyszła za mąż. Druga ciocia Maria Ogórek była sanitariuszką w III powstaniu śląskim.

O czym pani marzyła w dzieciństwie?
Nie pamiętam tego, ale tato mi mówił, że chciałam dokonać w życiu czegoś wielkiego. Mówiłam, że wyjadę z Rybnika, choć mocno byłam związana z rodzinnym miastem.

No i udało się, co pani uważa za swoje największe osiągnięcie?
Jest nim moja córka Magda. Imię otrzymała po mamie, ale to był pomysł męża.

Dlaczego zrobiła pani woltę polityczną: od SLD do TVP Jacka Kurskiego? Po drodze było konserwatywne pismo „Do Rzeczy”. Przecież to są dwa różne światy.
Odpowiedź na to pytanie z jednej strony jest prosta, a z drugiej skomplikowana. Mamy tu do czynienia z pewną manipulacją medialną. Odkąd trwała kampania prezydencka, gazety pisały, co stało się z premierem Millerem, że postawił na nielewicowa kandydatkę. Skupiano się także na moim wyglądzie zewnętrznym, a nie programem społeczno-politycznym.

Jerzy Urban pozwolił sobie na złośliwość wobec pani, mówiąc, że Miler chyba oszalał.
Gdyby Jerzy Urban wypowiedział się o mnie pozytywnie, to byłby powód do wstydu.

Jak dziewczyna o tradycyjnych poglądach została żoną polityka SLD i pracowała w kancelariach lewicowego prezydenta Polski oraz premiera rządu?
Wywodzę się z domu o prawicowych poglądach. W SLD wszyscy o tym wiedzieli, bo ich nie ukrywałam. W domu od małego słyszałam ile złego zrobił Polsce generał Jaruzelski. Wyrastałam w duchu wartości patriotycznych. Media nie dotarły do tego, że moja mama (Barbara, z domu Gościniak) aktywnie uczestniczyła w życiu parafii ojców franciszkanów. Opiekowała się gazetkami kościelnymi. Zrobiła kurs katechetyczny i uczyła religii. W domu na pierwszym miejscu był patriotyzm i Kościół. Chodziłam z rodzicami na wszystkie nabożeństwa. Dziś chodzę z córką do sanktuarium św. Boboli w Warszawie.

A co na to mąż?
Chodzi z nami. Wracając do pana poprzedniego pytania, po śmierci mamy tata długo czuł się źle. Dziś pewnie nazwalibyśmy to depresją. Od początku nauki w liceum musiałam radzić sobie sama. Po studiach w 1997 roku okazało się, że uczelnie kształcą bezrobotnych magistrów. Moi koledzy zatrudniali się w McDonald's albo na zmywakach za granicą. Los rzucił mnie wtedy do Warszawy, gdzie otrzymałam propozycję zatrudnienia w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Jak dziewczyna ma 22 lata, żadnych perspektyw na pracę, jest z małego Rybnika, to proszę mi wierzyć nie stać było mnie na komfort odmowy.

Dziś zrobiłaby pani inaczej?
Nie żałuję żadnej decyzji w życiu. Każde doświadczenie jest potrzebne. Dostałam pracę w niezwykle dla mnie interesującym departamencie, który przygotowywał akcesję Polski do Unii Europejskiej. Studiowałam wówczas w Warszawie europeistykę. Kończyła mi się też renta po mamie. Zarobione pieniądze pozwoliły na kontynuowanie studiów. Następnie pracowałam naukowo. Po latach zadzwonił Leszek Miller i zaprosił mnie na spotkanie. Zgodziłam się kandydować na urząd Prezydenta RP z poparciem SLD.

Dziś pracuje pani w Telewizji Polskiej, a krajem rządzi Zjednoczona Prawica...
Otrzymałam propozycję udziału w programie „W tyle wizji”. Znałam go, bo przyglądałam mu się z uśmiechem.

Jak pani czuje się w programie, gdzie telewidzowie w swoich wypowiedziach nie przebierają w słowach?
Od początku świetnie. Widzowie przyjęli mnie ciepło, co widać było w tweetach. Na ulicy ludzie są dla mnie serdeczni. Spotykam się z inną rzeczywistością niż ta, którą kreują niektóre media.

Na antenie pojawiły się też mniej przyjemne sytuacje. Kiedyś zadzwonił niejaki pan Andrzej z Rybnika i próbował dać do zrozumienia, że jest pani kochankiem.
Otrzymujemy różne telefony. Często są to prowokacje, a nie cenzurujemy wypowiedzi. Jedynym wyjątkiem są inwektywy, które rażąco naruszają czyjeś dobra osobiste. Dziś już wiem, że pan Andrzej jest starszym mężczyzną, który dopuścił się prowokacji. Chcieliśmy sprawę oddać nawet do sądu. Po naradzie w rodzinnym gronie uznaliśmy jednak, że nie zrobimy tego, bo ten człowiek ma poważne problemy osobiste.

Zdarzają się też wesołe telefony?
Bardzo często. W związku z moją książką „Lista Wächtera...” byłam w Bawarii. Nigdzie nie napisałam o swoim wyjeździe. Tydzień później zadzwonił do programu widz i mówi po polsku: Słyszeliśmy, że krążyła pani po naszym mieście i pewnie szukała zaginionych w czasie wojny obrazów. Niemcy pochowali dzieła sztuki. Z drugiej strony pamiętam dwie sytuacje, gdy na antenie miałam problem z opanowaniem głosu. Jeden temat dotyczył śmierci górników w kopalni Zofiówka, a drugi Wołynia. Zadzwoniła starsza pani i opowiadała, co tam się działo. W studiu zapanowała martwa cisza.

Występowała pani w kilku filmach i serialach. Dlaczego?
Dzięki Bogu, że dostałam te propozycje. Pomogły mi wtedy zapłacić swoje rachunki i kontynuować studia. Cztery dni zdjęciowe pozwoliły mi przeżyć miesiąc w Warszawie. To były role epizodyczne, ale w serialu „Na dobre i na złe” spędziłam 14 lat, grając pielęgniarkę. W „Los Chłopacos” zagrałam pracownicę stacji paliw, a potem w serialu „Czego boja się faceci” - dwa odcinki z Cezarym Pazurą. Byłam biegaczką, którą spotyka Pazura.

Nie chciała pani zostać aktorką?
Nie. Media mnie o to nie pytały, ale te role nie wzięły się bez powodu. Na studiach wzięłam udział w ogólnopolskim konkursie „Piękne dziewczęta na ekrany”, towarzyszącym Festiwalowi Filmowemu w Gdyni. Mieszkałam jeszcze w Rybniku i wysłałam na konkurs kasetę VHS z nagraną w moim wykonaniu etiudą fragmentu roli Marylin Monroe z filmu „Pół żartem, pół serio”, bo taki był temat. Wygrałam. Zaproszono mnie na festiwalową galę, gdzie nagrody wręczali mi Krzysztof Zanussi i Grażyna Torbicka. Zaraz posypały się oferty z bardzo dobrej agencji aktorskiej. Uważałam jednak, że nie mam na tyle talentu, a i propozycje były różne..., m.in. do filmu „Kariera Nikosia Dyzmy”, by iść tą drogą.

Dlaczego napisała pani „Listę Wächtera”?
To jest historia niezwykła. Przejść obok niej obojętnie byłoby dla historyka świętokradztwem.

Jak pani dotarła do tej historii?
Poprzez profesora z Londynu zdobyłam adres mejlowy syna generała SS Ottona von Wächtera. Zanim skontaktowałam z nim, rozmawiałam z kilkoma dziećmi i wnukami zbrodniarzy wojennych. Na ogół pewne ich słowa i frazy powtarzają się jak mantra. Uważają, że ich rodzice i dziadkowie byli dobrymi nazistami. Tymczasem Wächter był pierwszym rozgrywającym we Lwowie. Z jego inicjatywy powstała okrutna 14 Dywizja Grenadierów Waffen SS, zwana potocznie SS-Galizien. Uważał tę formację za swoje dziecko, osobiście wklejał do albumu zdjęcia żołnierzy. Jego syn Horst jest dumny z ojca. Twierdzi, że był kimś na kształt komisarza unijnego...

Horst Wächter oburzył się, że miała pani przedstawić jego ojca w pozytywnym świetle, a pisze pani o zbrodniarzu wojennym...
Na początku nie wiedziałam, że będzie to materiał na książkę. Syn Ottona udostępnił mi jednak obszerne archiwum domowe. W pewnym momencie uzgodniliśmy, że książka ma być prawdziwa, co nagrałam na dyktafon. Napisałam wszystko o byłym generale SS, na co znalazłam potwierdzenie w źródłach. Są też rzeczy pozytywne. Otto von Wächter trzykrotnie uratował przed obozem zaprzyjaźnioną rodzinę Lubomirskich. Postać Horsta budowałam obiektywnie, co podkreślają czytelnicy na spotkaniach autorskich. Czasem jest im go żal, bo widzą w nim ofiarę rodziców.

Jak sprzedaje się książka?

Dziękuję, bardzo dobrze jak na książkę historyczną. Znalazła się nawet w pierwszej piątce bestsellerów historycznych EMPiK.

EMPiK nie ma już jednak w ofercie „Listy Wächtera”.
Od początku czytelnicy sygnalizowali problemy z nabyciem tej książki, choć była w EMPiK fizycznie. Klienci słyszeli natomiast w sklepach, że „Listy Wächtera” nie ma albo limit został wyczerpany. Daleka jestem jednak od teorii spiskowych.

W recenzji czytamy, że książka Magdaleny Ogórek jest krokiem milowym w dociekaniach o historii drugiej wojny światowej. Natomiast w Internecie krążą parę zdaniowe wypisy, mające skompromitować autorkę. Niektóre osoby zarzucają pani niepotrzebne dygresje, dotyczące np. historii sztuki czy opisów pogody, co doczekało się już miana „ogórkizmów”.
Wszystkie recenzje książki, napisane przez autorytety są bardzo dobre. Ja też mogę wziąć do ręki książkę Prousta, wyjąć z niej kilka zdań o jedzeniu i przekręcić tak, że pan powie, iż to jest grafomaństwo. Uważam, ze sprzedałam tę historię tak, jak grało mi w duszy. Bez wstępu, gdzie zarysowałam postacie Egona Schielego i Klimta, czytelnik nie byłby wprowadzony do następnych rozdziałów i nie zrozumiałby pewnych konsekwencji oraz związków między poszczególnymi bohaterami książki. Zresztą to samo słyszę na spotkaniach autorskich.

Kto na nie przychodzi?

Osoby w różnym wieku, od 18-latków po emerytów. Sala jest zawsze pełna. Dużo pytań dotyczy drugiej części książki, bo historia nie jest zakończona.

Kiedy się ukaże?
Na razie jestem bardzo zajęta. Natomiast wprost od pana jadę do 98-latki, mieszkanki Bytomia, która w czasie okupacji pracowała u Ottona von Wächtera we Lwowie, jako krawcowa. Opowiada niesamowite rzeczy, które przeczą dotychczasowym ustaleniom historyków. Tu wchodzimy we wzajemne relacje między gubernatorem, esesmanami a ukraińską organizacją OUN UPA, które nie zostały dotąd wnikliwie opisane. Rzecz dotyczy przede wszystkim zamachu na najbliższego współpracownika Wächtera, dr. Otto Bauera. Zginął prawdopodobnie dlatego, że Wächter obiecał Ukraińcom niepodległe państwo.

Jest pani zodiakalną Rybą. Co to oznacza dla Magdaleny Ogórek?
(śmiech) Nikt mnie o to nigdy nie zapytał. Nie jestem osobą, która przywiązuje wagę do takich spraw. Nie wiem nawet, czy umiałabym rozwinąć, co jest charakterystyczne dla Ryb. Kiedyś ktoś mi powiedział, że są to osoby wrażliwe i uparcie dążące do celu. Myślę, że jest w tym sporo racji.


Rozmawiał: Ireneusz Stajer

 

Rozmowa z lipca 2018 roku

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt
5

Komentarze

  • Slonzok 12 października 2022 07:29Pani Magdo byc slonzoczkom to zaszczyt!!!Szkoda ino że ślonzoki dali sie tak ogupic za pora srebrników i zatracieyli to co w nos zawsze było dobre!!Zabronili nom godki spolszczyli i zagonieyli do roboty tako je prowda!!!
  • Humberto M.Ogórek 06 lutego 2019 11:52Myślałem przychodząc do TVP będzie pani przekazywała prawdę,ale się pomyliłem... Co się nie robi dla pieniędzy.
  • rozsądny błe... 04 lutego 2019 13:52Kolega redakcyjny pani Magdy, pan JAOK, zapewne tylko dla jej dobra prowokował ludzi pod TVP. Żenada
  • Ellie Technikum Gornicze? 04 lutego 2019 12:02Dziewczyno , a raczej kobieto nie rob z Zasadniczej Szkoly Gorniczej TECHNIKUM , bo ZSG nigdy nie byla Technikum tym bardziej w Niedobczycach. Jedyne Technikum Gornicze bylo w Rybniku
  • Bajka Wielki szacunek 04 lutego 2019 10:55Wykształcona i pracowita kobieta o wyjątkowo spokojnej naturze - tacy ludzie budzą w innych ch?ć do wszelkiego rodzaju prowokacji. Najcenniejsze jest w nich to, że nigdy takim prowokacjom nie ulegają. Szacun Pani Magdo !!

Dodaj komentarz