O Dariuszu P. mieszkańcy Ruptawy chcą już zapomnieć

Na dużym grobie, tym w pierwszym rzędzie ruptawskiego cmentarza, jedynym w całej okolicy, na którym widnieje aż pięć imion i jedno nazwisko stoi, jeszcze świąteczny stroik z gałązkami z choinki, kolorowym łańcuchem. Ktoś postawił go zaledwie kilka tygodni wcześniej. Obok palą się znicze, a pod kamienną płytą, na szczycie której widnieje imię malutkiej Agnieszki, stoją niewielkie, porcelanowe figurki aniołków. O swojej zaledwie 4-letniej, najmłodszej córce Dariusz P. też często zresztą mówił "mój aniołek". I na każdym etapie najpierw policyjnego śledztwa, a potem sądowego procesu podkreślał jak bardzo rodzinę – żonę i czwórkę dzieci kochał. Ani jednak sędzia Sądu Okręgowego, ani teraz sędzia Sądu Najwyższego w jego zapewniania nie uwierzyli. Sąd Najwyższy utrzymał właśnie w mocy wyrok dożywotniego pozbawienia wolności dla Dariusza P. To kończy sprawę jednej z najgłośniejszej zbrodni rodzinnych w Polsce ostatnich lat. Dariusz P. celowo wzniecił pożar, w którym zginęła jego żona oraz czwórka dzieci. Tragedię przeżył dziś już ponad 20-letni syn Wojciech.

Minęło już sześć lat, od chwili gdy na niewielkim cmentarzu w jastrzębskiej dzielnicy Ruptawa złożono pięć trumien. Ogródek przylegający do sporego, żółtego domu położonego może kilometr czy dwa za cmentarzem zdążył już zarosnąć chwastami, suszarka na pranie pokryła się rdzą, a okna w domu zabrudziły się tak, że w zasadzie nie widać już, czy są w nich powieszone firanki. Ze skrzynki pocztowej zamocowanej na furtce powoli wypadają listy. Jedne skierowane do Dariusza P., inne do jego syna Wojciecha. Od różnych instytucji finansowych, ubezpieczeniowych i banków.
- Tej tragedii nie da się ani zapomnieć, ani zrozumieć. Nie próbujcie nawet. Ja też już bym chciał, ale wiecie co? Codziennie rano spoglądam z okien domu, z placu na tę "budę" i krew mnie zalewa. To takie cudowne dzieci były... - mówi nam Karol Witosz, mieszkający dwa domy obok domu rodziny P. - Rzadko ktoś tam, do tego domu zagląda. Jesienią był tam Wojtek kilka razy, coś sprzątał. Byłam nawet u mnie pożyczyć jakieś klucze czy coś. To taki grzeczny chłopak. Ale o tej tragedii z nim nie rozmawiam, bo zresztą co można by mu powiedzieć. Raz tylko powiedział, że może tu zamieszka... Czasem przyjadą dziennikarze, innym razem listonosz. Nikt więcej - dodaje sąsiad.

O dramacie, który w tym żółtym domu rozegrał się w 2013 roku, słyszała cała Polska. I cała Polska wdowcowi, który w pożarze stracił żonę i czwórkę dzieci, współczuła. Ale potem, gdy śledczy stwierdzili, że ogień w tym domu podłożono celowo, że to Dariusz P. podrzucił tam martwą mysz, by zmylić śledczych i przekonać ich, że w instalacji doszło do zwarcia i wreszcie, gdy wyszło na jaw, że miał długi, które planował częściowo spłacić dzięki odszkodowaniu po śmierci żony, a w chwili pożaru nie pracował w swoim warsztacie, a gdzieś w okolicy - cała Polska wydała też wyrok w tej sprawie.



- Zeznawałem na procesie. Na jego korzyść. Bo też co miałem mówić? Tylko to, co widziałem - mówi pan Karol. - A do teraz widzę Darka jak siedzi z żoną w ogrodzie i piją kawę, a dzieci razem grają obok w piłkę. On co chwilę zrywał się z tej ławki, podbiegał do dzieci, kopał piłkę. To był niesamowicie uczynny człowiek. Kiedyś poprosiłem go, żeby pomógł mi przewieźć telewizor. Od razu przyleciał. Zawsze uśmiechnięty, zadowolony z życia. Kiedy wracał do domu w środku nocy, patrzyliśmy z żoną na siebie i mówiliśmy: patrz jak on ciężko dla tej rodziny pracuje - dodaje łamiącym się głosem.
Dzieci P. na ich podwórku były częstymi gośćmi. Przybiegały po owoce z sadu sąsiadów. - To były faktycznie aniołki. Cudowne dzieciaki, duma dla każdego rodzica. Jeden z chłopców, ten młodszy chodził z moim wnukiem do szkoły. Jak któryś chorował, to drugi mu lekcje przynosił. Pamiętam jak raz moja żona zbierała w ogródku ślimaki, które niszczyły nam kwiatki. Stanął nad nią i palcem pokazywał i mówił "o, tam ma pani jeszcze jednego". Takiego go zapamiętałem - dodaje sąsiad.

Na pogrzebie w pobliskim kościele nie był. - Nie zniósłbym widoku tych malutkich trumien. Potem często Darka widywałem na cmentarzu. Patrzyłem jak klękał, całował pomnik. Zresztą po tym jak zeznawałem w sądzie, Darek do mnie napisał dwa listy z więzienia. W jednym dziękował za wszystko, w drugim, napisanym tuż przed wyrokiem, twierdził, że niedługo się zobaczymy, że święta spędzi już w domu, razem z Wojtkiem, że przyjdzie do nas na kawę! Panie, Mickiewicz to się od tego poety mógłby uczyć. Nic dziwnego, że początkowo wszystkich omamił - dodaje sąsiad mordercy.

Informacja o tym, że Dariusz P. za popełnioną zbrodnię dostał dożywicie i nie ma już żadnych możliwości odwołania się od decyzji sądu, w Ruptawie nie wywołała wielkich emocji. Tutaj o tym rodzinnym dramacie chcą już wszyscy zapomnieć. - W sklepie już się o tym nie godo - mówią nam mieszkańcy. - O wyroku słyszałam. Ludzie skupili się na innych rzeczach. Zmarłych wspominają ciepło i tyle - mówi nam jedna z sąsiadek. Może to dlatego, że rodzina P. nie pochodziła stąd, mieszkali w Ruptawie z dziesięć lat. - Dom wybudował ojciec Dariusza P. Na budowie wszystko robił sam. Patrzyłem czasem, jak wnosił po drabinie kamień po kamieniu. Nie chciał pomocy. Potem za remont dachu wziął się Dariusz ze swoją ekipą. I ten dach mało im się nie zawalił. Dziwiłem się wtedy, że Darek zawodowo bierze się za budowy domów - wspomina jego sąsiad.
- Przyznam, że też mnie to trochę zdziwiło, że pan Dariusz, który najpierw prowadził przy granicy sklepik z oknami nagle wziął się za budowę osiedli. Wygrał nawet jakiś przetarg chyba w Opolu. Zapewniał mnie, że sobie poradzi - mówi nam proboszcz miejscowej parafii. - Wiecie, że niedawno odwiedził mnie reporter z telewizji i zadawał dziwne pytania? Pytał czy jestem za tym, żeby Ruptawę zrównać z ziemią - mówi ksiądz proboszcz. - Prawda jest taka, że ludzie żyją tutaj swoim życiem, nie rozpamiętują tamtych wydarzeń. Owszem, modląc się koronkę za zmarłych, wpleciemy tam imiona tych dzieci i pani Asi i tyle - dodaje ksiądz.
W miejscowej parafii Dariusz P. był szafarzem. Do kościoła przychodził zawsze z bliskimi. - Był szafarzem już wtedy, kiedy ja przyszedłem tutaj na parafię. Nie znałem go zresztą zbyt dobrze. Owszem, wiedziałem że to człowiek religijny, dobrze wychowuje dzieci, które były takie cudowne. Aniołki, duma dla ojca - dodaje ksiądz. To on w szpitalu obserwował, jak po śmierci malutkiej Agnieszki Dariusz P. identyfikując ciało córeczki śpiewał jej kołysankę i otulał zimne ciałko prześcieradłem. To on rozdawał przedstawicielom mediów list, który Dariusz P. napisał i potem odczytał na pogrzebie bliskich.

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt
2

Komentarze

  • Humberto O Dariuszu ... 08 lutego 2019 12:37Należy go odpowiednio zatrudnić w ZK,aby odkupił swoje winy i zarabiał na swe utrzymanie a nie za społeczne pieniądze...
  • Gosia Pamiętamy o tej tragedii 31 stycznia 2019 10:59Pamiętamy o tej tragedii

Dodaj komentarz