Kto czuwał nad pradziadkiem Karlikiem? cz. 3

Stało tam już wielu gapiów, bo sprawa o napad na żandarma zapowiadała się ciekawie, a była to jedna z tych rozpraw, na którą wpuszczano publiczność. I tu rozpoczął się splot przedziwnych okoliczności, które, jak się później okazało, zadziałały na korzyść mojego pradziadka, choć nic na to pierwotnie nie wskazywało.
O oznaczonej godzinie oznajmiono, że rozprawę przesunięto na godziny przedpołudniowe, gdyż sędzia, który miał ją rozstrzygać, z niewiadomych przyczyn nie dotarł do budynku sądu. Dlatego w zastępstwie orzekać miał sędzia H. Gapie robili już zakłady jak ciężki zapadnie wyrok, gdyż sędzia ów znany był z nieprzychylności wobec Ślązaków. Było już koło południa, kiedy w końcu przewód rozpoczęto. Sędzia H., który orzekał już wcześniej w innym temacie, nie miał okazji przyglądnąć się sprawie pradziadka, gdyż akta otrzymał dopiero na sali sądowej. Jednak z niemiecką precyzją uznał, że skoro doszło do napadu na niemieckiego żandarma, to sprawcą musiał być ktoś miejscowy, czyli osoba, która słabo włada językiem niemieckim i z tej przyczyny należy się jej tłumacz. Sąd zatrudniał tylko jednego tłumacza i o tej porze wysiadywał on już zazwyczaj w karczmie przy rynku, więc zanim go sprowadzono, rozprawa uległa znacznemu przesunięciu. Surowy sędzia zaczął objawiać oznaki rozdrażnienia, bo cały czas bębnił palcami po stole. Potem, kiedy już kontynuowano sprawę, ów sędzia w ostrych słowach zwracał się do pradziadka Karlika. Niestety niezbyt trzeźwy „dolmeczer”, tłumacząc w pośpiechu, przeinaczał fakty, wtedy pradziadek poprosił o głos i oznajmił poprawną niemczyzną, że będzie bronił się sam, co wprawiło sędziego w konsternację. Po chwili, zapewne chcąc sprawdzić czy ma do czynienia z osobą wykształconą, zacytował jakieś łacińskie przysłowie, które pradziadek skwapliwie dokończył. Potem na oczach nie mniej zaskoczonej publiczności zamienili jeszcze kilka słów po łacinie i zaraz potem sędzia zmienił front. Tym razem wyskoczył na żandarma, podając w wątpliwość, że młody i rosły żandarm mógł zostać pobity przez drobnego staruszka i zasugerował, że wina mogła leżeć po stronie rzekomo poszkodowanego. Tym sposobem zamknął żandarmowi usta. Potem sędzia zadał jeszcze parę pytań obu stronom i wreszcie ogłosił wyrok. Zamiast długoletniego więzienia, jakiego spodziewała się publiczność, pradziadek skazany został na grzywnę za to, że nie ujawnił znajomości języka niemieckiego, narażając Wysoki Sąd na niepotrzebne wydatki na tłumacza oraz na pokrycie kosztów procesu. Wyrok był iście salomonowy, bo wyszło na to, że „wilk był syty i owca cała”. Jedyną osobą, która mogła się cieszyć z takiego obrotu sprawy, był sam zainteresowany, czyli mój pradziadek Karol.
Jak widzicie moi drodzy, ktoś jednak czuwał nad krewkim Karlikiem i nie pozwolił mu spędzić ostatnich dni życia w niemieckim więzieniu. Kto to był, możemy się jedynie domyślać. Być może tam w niebie Karlikowe dobre uczynki przeważyły szalę z jego wadami, bo jeszcze prawie czterdzieści lat po jego śmierci ludzie go ciepło wspominali, a ja byłam dumna z tego, że był moim pradziadkiem.

Komentarze

Dodaj komentarz