Obraz zwiastunem śmierci

Moi drodzy niedowiarkowie, sam fakt, że czegoś sami nie doświadczyliście albo o czymś nie wiecie, wcale nie świadczy o tym, że takie zjawisko nie istnieje, bo jak mawiał mędrzec: wiele jest na tym świecie rzeczy, o których nie śniło się nawet filozofom! Wiele jest zdarzeń, których przy dzisiejszej wiedzy, nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Do nich należy niewątpliwie opisany niżej przypadek.
W latach trzydziestych ubiegłego wieku mój dziadek Jan kupił na odpuście tanią litografię, przedstawiającą obraz Matki Bożej Jerozolimskiej, otoczony u góry girlandą kwiatów, zaś u dołu podarowanymi jej wotami, wśród których był dość pokaźny zegar. Rodzina twierdziła, że skusił się na kupno tego obrazu ze względu na przepiękne, nieblaknące podobno kolory. Sama widziałam go kilkakrotnie i mogę potwierdzić, że pod tym względem robił imponujące wrażenie, mimo pewnych niedociągnięć technicznych. Zdziwiło mnie jednak, dlaczego tak piękny obraz, zamiast wisieć na ścianie, spoczywa w szafie. Na moje natarczywe pytania otrzymałam od babci dość pokrętną, jak mi się wydawało, odpowiedź, że tak trzeba!
Z obrazem tym wiązała się pewna niezbyt przyjemna historia. Dziadek często modlił się wieczorem przed ulubionym wizerunkiem Matki Bożej, ale pewnej nocy zwierzył się babci, że podczas modlitwy zauważył, iż wskazówki zegara z obrazu poruszyły się, a duża okrążyła nawet dwukrotnie całą tarczę, zatrzymując się w innym miejscu niż stała poprzednio. Babcia zawsze była sceptyczką mocno stąpającą po ziemi, więc wyśmiała męża, mówiąc, że mu się przywidziało.
Od tego czasu urażony dziadek nie powracał już do tematu, za to wątpliwości zaczęła mieć babcia, bo kilka razy słyszała głośne tykanie zegara dochodzące z obrazu wiszącego na ścianie. Niedługo potem dziadek Jan się rozchorował i poszedł do szpitala na zwykłą, rutynową, jak się wydawało, operację. Tamtej pamiętnej nocy zegar na obrazie tykał jak szalony, odgłos ten słyszały nawet dzieci dziadków śpiące obok, w dużej kuchni.
Około godziny wpół do czwartej nad ranem obraz spadł z hukiem na ziemię. Pokrywające go szkło rozbiło się w drobny mak, ale rama obrazu pozostała nienaruszona. Na swoim miejscu tkwił też solidny hak, na którym obraz wisiał. Rano okazało się, że dziadek zmarł dokładnie o tej godzinie. Pogrążona w żałobie babcia nie mogła patrzeć na obraz, którego widok przywoływał przykre wspomnienia, ale nie wiedziała, co powinna z nim zrobić. Był przecież poświęcony, więc nie mogła go wrzucić do śmietnika, tak obraz trafił „ na tymczasem” do szafy. I przeleżał tam kilkanaście lat.
Na początku lat sześćdziesiątych babcia zaczęła chorować, ale na co, tego nikt z leczących ją lekarzy nie potrafił nam powiedzieć. Jedno było pewne: czuła się osłabiona i powoli traciła siły. Pewnej niedzieli zwierzyła się rodzinie, że pewnie niedługo umrze, bo słyszała tykanie zegara i dochodziło ono z... szafy. Jeden z jej synów zbeształ ją za to, ale ona była przekonana, że ma rację. Nie odważyła się jednak spojrzeć na ów feralny obraz. Kilka dni później tykanie w szafie słyszała również jej córka, która z nią mieszkała, więc obie przeraziły się nie na żarty, bo od tego czasu babcia czuła się coraz gorzej i istotnie niedługo zmarła.
Po raz trzeci zegar odezwał się w noc, kiedy zmarła sublokatorka naszej cioci (siostry mojej mamy), która zajmowała mieszkanie po babci. Słysząc tykanie dochodzące z szafy, ciotka do rana nie zmrużyła oka. Wczesnym rankiem otrzymała wiadomość, że pani Marianna, którą pogotowie zabrało po południu do szpitala, zmarła w nocy.
Przez następnych kilkanaście lat panował spokój i ciotka prawie zapomniała o złowieszczym obrazie, kiedy pewnej nocy obudziło ją głośne i natarczywe tykanie. Ona wiedziała, co to znaczy. Choć zdawała się być całkiem zdrowa, zmarła kilka miesięcy później na zapalenie płuc, którego nabawiła się w szpitalu, gdzie poszła na rutynowy zabieg. Po okresie żałoby pomagałam mężowi ciotki zlikwidować mieszkanie, bo wyprowadzał się do syna. Wśród rzeczy pozostałych po cioci znalazłam ów złowieszczy obraz i choć bardzo mi się podobał, nie zabrałam go domu, tylko spaliłam w piecu stojącym w kuchni, ponieważ rzecz poświęconą należy spalić, tak mnie uczono na lekcjach religii.
Kilka dni później wujek, który nie znał historii tego obrazu, przyznał, że słyszał jak z pieca, w którym obraz się palił, dochodziło tykanie jakby była tam bomba! Ja też przebywałam wtedy w kuchni, ale niczego takiego nie słyszałam. Wujek zmarł przed upływem roku na grypę.
Mam nadzieję, że to już koniec tej złowieszczej historii, której nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć.

1

Komentarze

  • Veneto 22 stycznia 2022 16:46Bardzo ładne opowiadanie. Szkoda marnować talent. Zacznij pisać książki. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz