Wypadek w Czerwionce / ARC Adrian Czarnota
Wypadek w Czerwionce / ARC Adrian Czarnota

Przed Sądem Rejonowym w Rybniku rozpoczął się proces Bartosza P., jedynego, żyjącego uczestnika tragicznego wypadku w Czerwionce, do którego doszło w styczniu tego roku. Przypomnijmy - dwóch jego kolegów zginęło na miejscu wypadku, po tym jak samochód którym jechali uderzył w przydrożny słup. Trzeci - kierowca samochodu, powiesił się, a wcześniej posadził jedną z ofiar za kierownicą wozu próbując w ten sposób zmylić policjantów. Bartosz P. został oskarżony o pomoc sprawcy wypadku i zacieranie śladów poprzez m.in. odrzucenie telefonu komórkowego jednej z ofiar.

- Jednym z wątków, który badaliśmy dotyczył także przenoszenia ciała jednej z ofiar, ale po dokładnej analizie nagrania z monitoringu, nie postawiliśmy takich zarzutów. Na nagraniu dokładnie widać, że ciało przenosił wyłącznie Dawid D. Bartosz P. w ogóle nie podchodził do ciała, nie pomagał go ciągnąć, ale nie powstrzymuje kolegi i otwiera drzwi od strony kierowcy - mówi - Malwina Pawela-Szendzielorz, zastępca prokuratora rejonowego w Rybniku.
Bartosz P. nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów, w czasie pierwszej rozprawy odmówił składania zeznań i nie chciał odpowiadać na pytanie. Na sali sądowej odczytał jedynie krótkie oświadczenie, w którym wyraził swój żal. - Nie pomagałem Dawidowi. Otworzyłem drzwi, żeby zgasić stacyjkę w aucie, aby nie doszło do pożaru - przekonywał w sądzie.
Przypomnijmy, że do tragicznego w skutkach wypadku doszło w nocy z 28 na 29 stycznia. Tego wieczoru w jednej z leszczyńskich restauracji odbywała się impreza z okazji 18-tych urodzin dwójki nastolatków. Wśród gości był Bartosz P., Dawid D, Jakub L. i Paweł C. Po zakończeniu zabawy, goście rozwożeni byli do domów przez rodziców solenizantów. Wspomniana wcześniej czwórka z tej opcji nie skorzystała. Odwóz zaproponował im także Dawid D., który mieszkał w pobliżu lokalu. Odszedł od grupy, by po chwili podjechać pod lokal chevroletem należącym do matki. Jak ustalono w toku śledztwa - wcześniej ukradł jej kluczyki. Do samochodu wsiadło pięć osób. Jeden z pasażerów wysiadł w okolicach ronda w Czerwionce.
Z ustaleń poczynionych już po wypadku przez śledczych wynikało, że z przodu siedział Dawid D. i Bartosz P., z tyłu Jakub L. i Paweł C. Prowadził 17-letni wówczas Dawid. Na ulicy 3 Maja, tuz obok bramy byłej kopalni Dębieńsko auto prowadzone przez nastolatka wpadł w poślizg i uderzyło w słup. Siedzący z tyłu Jakub i Paweł zginęli, Bartosz i Dawid uciekli z miejsca wypadku. Nastolatek, który prowadził pojazd, jeszcze przed zatrzymaniem odebrał sobie życie, wieszając się na drzewie kilometr od miejsca wypadku.

Całe zdarzenie zarejestrowały kamery monitoringu. I właśnie to nagranie odtworzono w sądzie.
- Nagranie ma około 5 minut. Widać jak samochód wpada w poślizg, kilka razy obraca się wokół własnej osi, po czym uderza w latarnie i słup. Dwie osoby wysiadają z auta od strony pasażera i przez moment kręcą się wokół pojazdu, świecąc latarkami z telefonów komórkowych. Ciało jednej z ofiar lezy już obok samochodu - mówi prokurator Pawela-Szendzielorz. Z zeznań oskarżonego wynika, że nastolatkowie szukali wokół rozbitego auta drugiego kolegi - Pawła C., którego ciało zakleszczone było w aucie za siedzeniem kierowcy. Po chwili jeden z chłopców chwyta ciało leżące obok auta i ciągnie je w stronę miejsca kierowcy. Drugi mu nie pomaga, ale też nie powstrzymuje kompana i otwiera drzwi samochodu. Ani przez moment na nagraniu nie widać, by chłopcy próbowali przeprowadzić jakąkolwiek akcję reanimacyjną.
- Ciało ciągnie jedna osoba, to na pewno. Wiemy, że oskarżony nie dotyka ciała, co też zresztą wynika bezpośrednio z badań. Na ciele było wyłącznie DNA Dawida . Na nagraniu widać jednak moment, kiedy Bartosz coś podnosi z ziemi i odrzuca na bok. I przypuszczamy, że to był telefon pokrzywdzonego, który potem znaleźliśmy w pewnej odległości od miejsca zdarzenia, a który to biały telefon widzieli przy chłopaku świadkowie - mówi Malwina Pawela-Szendzielorz.


Po dwóch minutach na miejscu wypadku pojawia się mercedes prowadzony przez młodego mężczyznę, który feralnej nocy odwoził swoją dziewczynę do domu. Oboje wysiadają z samochodu, chwilę rozmawiają z Bartoszem i Dawidem po czym odjeżdżają. Oboje zeznawali w czasie pierwszej rozprawy w sądzie. Co najbardziej szokuje - twierdzą, że wypadek nie wyglądał groźnie, a Dawid i Bartosz, zaraz po zdarzeniu zachowywali się spokojnie. Co więcej kierowca mercedesa utrzymywał, że jeden z z pasażerów jeszcze żył gdy nadjechali. Chcieli wezwać pomoc jednak Bartosz P. i Dawid D. zapewniali że... już wezwali służby i karetka już jedzie. Świadkowie odjechali i dopiero po tym Dawid zaczął przenosić ciało i po chwili uciekł z miejsca zdarzenia wraz z Bartoszem.Świadkowie wrócili jeszcze na miejsce zdarzenia, ale była tam już karetka i straż. Kierowca mercedesa pewny, że chłopcy mają już pomoc, wrócił do domu. Dopiero następnego dnia rano, gdy usłyszał pełną wersję nocnych wydarzeń zgłosił się na policję.
Rankiem, następnego dnia na komendzie pojawił się także Bartosz P. Dawid w tym momencie już nie żył. Powiesił się po około godzinie od momentu wypadku na drzewie oddalonym o kilometr od miejsca zdarzenia. W jego organizmie wykryto alkohol oraz narkotyki. Kolejna rozprawa w tej sprawie odbędzie się w listopadzie.

Komentarze

Dodaj komentarz