Osiem wieków Niedobczyc

Przed laty, pracę wszystkim mieszkańcom dzielnicy dawała kopania. Górnicy zatrudnieni w KWK Rymer po robocie szli na piwo do Mimozy, panie pracowały w przydomowych ogródkach, a dzieciaki uwielbiały chlapać się wodą przy fontannie stojącej przed bramą kopalni, albo podziwiały sarenki, bażanty i szopy przechadzające się po urokliwym, dzielnicowym parku. To wokół tego gigantycznego niegdyś zakładu przez dziesięciolecia toczyło się życie mieszkańców Niedobczyc. W latach największej świetności, kopalnia zatrudniała nawet 3600 osób, a wydobycie to było grubo ponad milion ton rocznie.

- Było sielsko, co tu dużo gadać. O wszystko kopalnia dbała. I o to, żeby płytki w naszym ośrodku zdrowia wymienić, i dzieci na kolonie wysłać - mówi nam Roman Koczy, mieszkaniec dzielnicy. Do tych czasów mieszkańcy jednej z największych, rybnickich dzielnicy, wracają pamięcią bardzo chętnie, z nostalgią. - Dziś to już jest inne miejsce - mówią.

***

I rzeczywiście. Wiele lat temu na ławeczkach ustawionych przed eleganckimi domami z czerwonej cegły wesoło rozprawiali panowie.
- Nasze familoki zbudowano na początku XX wieku, około 1900 roku. Przez lata mieszkali tam pracownicy kopalni - mówi Henryk Ryszka, członek rady dzielnicy i długoletni samorządowiec.
Eleganckie mieszkania zatrudniani w kopalni przyjezdni dostawali w przydziale. Na każdego przypadał też mały chlewik. I kiedy górnicy zamykali w nich swoje świnie i kury, nie przypuszczali, że po latach o ich "składzikach" usłyszy cała Europa, bo Henryk Ryszka tematem próbował zainteresować nawet szefa Rady Europejskiej.
- Przed laty pierwsze, sypiące się i rozpadające budynki udało się nam rozebrać po cichu, przy pomocy sprzętu pożyczonego z kopalni. Ale w katach 90-tych, kiedy z tymi chlewikami problem był już poważny, tak łatwo nie było. Cztery z nich się dosłownie rozpadały, głównie w efekcie prowadzonej tutaj przez lata eksploatacji górniczej. A ponieważ cała osiedle było pod ochroną konserwatora zabytków, pisaliśmy pisma, gdzie się da, żeby dali nam zgodę na ich rozbiórkę. Pełno tam było szczurów, budynki groziły katastrofą budowlana. I w końcu, około 2002 roku, przyjechała do nas specjalna komisja Konserwatora Zabytków aż z Warszawy. To było siedmiu wybitnych profesorów, a w Rybniku pojawili się pierwszy raz od czasów wojny. Nie rozumieli, jak można było wydobywać węgiel, pytali: kto na to pozwolił. Odpowiedziałem im krótko: wy. I zgoda na rozbiórkę była - wspomina Henryk Ryszka.

***
Gdyby nie zaangażowanie mieszkańców dzielnicy, dziś wyglądałaby ona zupełnie inaczej. W Niedobczycach samorząd rodził się na kilka lat przed tym jak upadł komunizm, a zjawisko określane mianem czynu społecznego nie skończyło się wraz z upadkiem Berlińskiego muru.
- Jeszcze w latach 70-tych 90 procent wszystkich naszych dróg, to były drogi polne. Brakowało chodników, nie było gdzie parkować aut. W roku 1986 powołaliśmy do życia pierwszą radę dzielnicy. I trochę zaczęło się dziać. Wszystko robiliśmy systemem gospodarczym. Miasto dawało nam tylko materiał, a siłę roboczą stanowili mieszkańcy. I tak robiliśmy droga, po drodze - mówi Ryszka.
- Dodatkowo stworzyłem własną brygadę robotników, która liczyła od 10 do 20 osób, głównie emerytów górniczych, którzy wykonywali wiele prac, za niewielkie pieniądze. Kiedy widzieliśmy, że mieszkańcy jakieś drogi nie garną się do roboty, materiał leży, to do akcji wkraczała moja ekipa, która kończyła remont za nich. Płacił im niewiele, ale jednak urząd miasta za każdą przepracowaną godzinę - dodaje. Raz nawet, mało brakowało, a robotnicy specjalnej brygady, zostaliby bez pieniędzy, bo teczkę w której Henryk Ryszka niósł dla nich wypłatę, tuż po wyjściu z banku, chcieli mu ukraść złodzieje. - Nie dałem się, a po kolejne wypłaty chodziłem już z obstawą - wspomina.
W tworzeniu przyjaznych warunków do życia każdy pomagał już mógł. Właściciel firmy budowlanej pożyczył sprzęt, mieszkańcy pozwalali przesunąć o metr czy dwa ogrodzenia swojej posesji, by można było poszerzyć ulicę Wołodyjowskiego, tak by swobodnie mogły się na niej wyminąć dwa autobusy komunikacji miejskiej.

***

Kiedy zapadła decyzja o likwidacji kopalni Rymer, na moment życie w dzielnicy zamarło.
- Ludzie obawiali się o pracę, o to z czego będą żyli. Wielu mieszkańców, po tym, jak ludzie dostali robotę na innej kopalni, przeprowadziła się. Dziś jest tu dużo młodych, ale oni osiedle traktują tylko jak sypialnię. Przyjeżdżają po pracy się wyspać. A zresztą co my im możemy zaproponować? Park, z czterema huśtawkami na krzyż - mówi pan Antonii, emeryt.
Wtóruje mu Żaneta Głombica. - Mieszkam tu od 36 lat. Kiedyś pełno tu było dzieci, młodzieży, zawsze było co robić. Teraz? Sklepy pozamykane, kopalnia zamknięta i siedzimy w czterech ścianach - mówi rybniczanka.
Ale likwidacja zakładu odbyła się w zasadzie bezboleśnie. - Ludzi przenieśli do innych zakładów pracy, głównie na kopalnię Chwałowice. Zlikwidowano także Rybnickie Zakłady Naprawcze, które też dawały zatrudnienie. A na terenie kopalni powstała tzw. Strefa Aktywności Gospodarczej. Co się dało - po kopalni zburzono. Budynki, hale szybko znalazły nowych nabywców. Nawet skwer przed budynkiem dyrekcji znalazł nabywcę, który tą słynną fontannę, która stała przed biurowcem kazał wywieźć z Rybnika na swoją posesję. Pojechałem do niego razem z Marianem Wolnym, bo tą fontannę chcieliśmy odzyskać, ocalić. Udało nam się, teraz te figury stoją w naszym parku - mówi Henryk Ryszka.
Od zagłady ocalono także fragment zakładu, który przez lata, wyznaczał cykl życia całej dzielnicy. To wieża szybowa z szybu Janusz, która ustawiona na rondzie przypomina wszystkim o czasach największej świetności dzielnicy.

FOTO: ZBIORY MUZEUM W RYBNIKU

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz