Żal, ból, szok! Tak mieszkańcy Lubomi w skrócie reagują na pytanie o pożar, w którym zginęła 69-latka. Jej 73-letni małżonek z ciężkimi poparzeniami został przetransportowany śmigłowcem do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
Strażacy zostali powiadomieni o pożarze w poniedziałek po godzinie 13.30.
-Paliło się poddasze w niedużym budynku gospodarczym przy ulicy Jesionowej. Na miejsce udało się 11 zastępów zawodowej straży pożarnej w Wodzisławiu Śląskim i Rydułtowach oraz OSP Lubomia, Pszów, Krzyżkowice i Syrynia. Jako pierwsi dojechali ochotnicy z Lubomi – mówi brygadier Jacek Filas, dowódca Jednostki Ratowniczo – Gaśniczej PSP w Wodzisławiu.
Strażacy zastali leżącego przed budynkiem starszego pana, jak się później okazało właściciela posesji. Był mocno poparzony.
Wszystko wskazywało na to, że próbował gasić pożar i spadł z drabiny, którą dostawił do okienka na poddaszu. Zdążył jednak poinformować służby ratownicze, że w pomieszczeniu znajduje się jego żona.
Kiedy strażacy z kamerą termowizyjną weszli do środka, temperatura sięgała tam 150 stopni Celsjusza. Pomieszczenie było całkowicie zadymione. Ratownicy wyciągnęli na zewnątrz gospodynię. Kobieta nie dawała oznak życia. -Reanimacja nie przyniosła skutku. Lekarz stwierdził zgon 69-latki. Spaliła się kukurydza oraz inne składowane na poddaszu drobne rzeczy – informuje Jacek Filas.
Do ciężko rannego mężczyzny wezwano helikopter Lotniczego pogotowia Ratunkowego, który przetransportował 69-latkę do siemianowickiej „oparzeniówki”.
-Jak wyszedłem przed dom, u sąsiada już się paliło. Z okna buchał dym. Strażacy wyciągali sąsiadkę. Jej mąż siedział zrozpaczony na ziemi koło budynku. Śmigłowiec wylądował na polu i zabrał sąsiada do szpitala – opowiada Jan Mandera. Jak dodaje, chwilę wcześniej kombajn zakończył kosić zboże na polu, przylegającym do posesji 73-latka. -Przejechał tuż obok ich ogrodzenia – dopowiada.
Stanisław Tic mówi, że to właśnie kombajnista pierwszy zauważył ogień i natychmiast ruszył z pomocą. -Niestety, nic nie udało się już zrobić – ubolewa pan Stanisław. Poszkodowanego spotykał w kościele. Zamieniali parę słów, nie utrzymywali bliższych kontaktów.
Do tematu wrócimy w środowych "Nowinach".
Komentarze