Znajomość lasu / Elżbieta Grymel
Znajomość lasu / Elżbieta Grymel

Wtedy ojciec mój przeżył jedną z najciekawszych, ale też najdziwniejszych przygód w swoim życiu. Wiązała się ona z jego znajomością zachowań leśnych zwierząt. Wtenczas owa wiedza uratowała życie jemu i ponad setce innych żołnierzy. My, czytelnicy tej opowieści, możemy się zastanawiać, czy był to zwykły przypadek, czy też ingerencja sił nadprzyrodzonych. Krótko przed końcem wojny ojciec znajdował się jeszcze na terenie Niemiec. Jego jednostka wycofywała się pod naporem Amerykanów.
Dowódca uznał, że żołnierze znajdują się już dość daleko od linii frontu, więc zdecydował, że zatrzymają się na krótki odpoczynek. Cały okoliczny teren był mocno pagórkowaty i pokryty lasem. Zajęli więc dogodną pozycję na zboczu jednego z niewielkich wzgórz i pod osłoną drzew zabrali się do pierwszego w tym dniu posiłku. Teren od strony, z której mogli spodziewać się ataku wojsk przeciwnika, był otwarty i łatwy do obserwacji. Po kilku godzinach odpoczynku żołnierze poczuli się swobodniej i szykowali się do noclegu. Wystawiono warty i w jednej z nich znalazł się mój ojciec.
Kiedy zaczęło się ściemniać, las zaczął „gadać”. Jest to niesamowite zjawisko, zwłaszcza dla osób, które zetknęły się z nim po raz pierwszy. Wśród tych „normalnych” odgłosów ojciec usłyszał nagle „szczekanie” kozła sarny, najpierw jednego, potem drugiego. Odgłosy te dochodziły z sąsiedniego wzgórza, z miejsc położonych zbyt blisko siebie. Zastanowiło go to trochę, bo kozły saren nie odzywają się bez powodu, nie był to też okres rui tych zwierząt, poza tym w tamtym czasie zwierzyna leśna była mocno przetrzebiona na skutek kłusownictwa i działań wojennych. Kiedy odezwał się trzeci kozioł w pobliżu tamtych dwóch, ojciec był pewny, że taka sytuacja nie jest normalna. Wszystko wskazywało na to, że jest to zwiad amerykański. Zgłosił swoje spostrzeżenia dowódcy. Błyskawiczna akcja odwrotowa uratowała życie ponad setki żołnierzy, bo w krótkim czasie nadleciały dwa samoloty amerykańskie i ostrzelały zbocze owego wzgórza, na którym uprzednio znajdowali się niemieccy żołnierze.
Nie było to jedyne wydarzenie, które pozwoliło mojemu ojcu przeżyć nawet w zupełnie obcym mu terenie i wybrnąć z tragicznych wręcz niekiedy okoliczności. Podobnie jak jemu, pozostaje nam jedynie wierzyć, że miał coś z tym wspólnego anioł z malutkiego „agnuska”. A może była to obiecana modlitwa Madziarki? Czasem tak niewiele potrzeba, żeby być przekonanym o duchowym wsparciu, wtedy człowiek może góry przenosić!

PS. Co to jest „agnusek”? Jego nazwa pochodzi od słów „agnus Dei”, czyli baranek Boży. Był to rodzaj medalionu powstałego z wosku zeszłorocznej świecy paschalnej (wielkanocnej). Oryginalne „agnuski” zawsze pochodziły z Rzymu i były poświęcone osobiście przez papieża. Do Polski trafiły za czasów Zygmunta III Wazy, z czasem nieco zmienił się ich wygląd i coraz mniej przypominały swój pierwowzór. Agnusek, który otrzymał od Madziarki mój tato, był jego tanią wersją, przeznaczoną dla mniej majętnych. „Agnusek był nie tylko religijnym medalionem czy cenną pamiątką (jeśli faktycznie była ona darem papieskim). Pełnił on także funkcję magiczną, wierni bowiem żywili przekonanie, że agnuski są skutecznym talizmanem przeciw chorobom, powodziom i pożarom. Mogły chronić tak samego posiadacza, jak dom, a nawet wieś”.
(Źródło: Blog PME /etnograficzne/).

Komentarze

Dodaj komentarz