Umowa ze Śmiercią / Elżbieta Grymel
Umowa ze Śmiercią / Elżbieta Grymel

Francik Gałonzka rzadko pił wódkę i dlatego zapewne tamtego wieczoru tak szybko się upił. A wszystko z powodu tego, że jego kumpel Józik Porwolik obchodził wtedy pięćdziesiąte urodziny. Zeszło się kilku kamratów i każdy przyniósł ze sobą „halba”. Cilka, żona Józika, napiekła na tę okazję kołaczy i mięsa i nim słońce zaszło, całe towarzystwo zasiadło do biesiady. Po kilku głębszych Francik zaczął drzemać przy stole i nie wiadomo kiedy zasnął. Obudził się, kiedy kuchenny zegar wybił godzinę dwunastą.
Pomieszczenie opustoszało podczas jego drzemki, bo wszyscy goście wyszli już do domu. Pozostali tylko gospodarze. Cilka zbierała naczynia ze stołu, a Józik chrapał na leżance stojącej pod oknem. Francik podniósł się z ławy i nie żegnając się z nikim, chwiejnym krokiem ruszył do drzwi. Na dworze było chłodno i wiał rześki wiatr, więc od razu trochę wytrzeźwiał. Powoli przeszedł przez wieś i skierował się ku przysiółkowi Kobylnica, w którym mieszkał. Kiedy był już koło Czarciego Bagna, zaczął siąpić deszcz. Bagno miało tylko taką straszną nazwę, bo nic strasznego się tam nigdy nie zdarzyło i żadnego czarta nikt tam nie widział. Tamtego wieczoru ktoś tam jednak zabłądził i wzywał pomocy.
– Wrzeszcz se, wrzeszcz – pomyślał Francik. – Tyś je isto tyn gizd, co się sam bezmała pokazuje i chcesz mie we tych barzołach łokompać! Ale dzisio nic ze tych szpasow, jo ida prosto do dom... prosto do dom, jak przikozała Maryjka!
– Chopie ratuj! – błagał czarny cień po kolana tkwiący w błocie, a głos zabrzmiał tym razem jak kobiecy.
– Coś za jedna? – zapytał Francik.
– Szłach nawiydzić starzika Bijoka do Kobylnicy – odpowiedziała czarna postać. – A że jo je staro a chromo a jeszcze ku tymu słabo widza, tożech wlazła we te giżdziarstwo!
Francik podniósł z ziemi grubą gałąź i podał ją starce, a ta pomalutku wygrzebała się z błota i stanęła na suchej ziemi.
– Starko, a wasze strzewiki?
– Synku we tym marasie łostały, jako jo teroz po cimoku boso pojda? – martwiła się ciemna postać.
– A dyć niy wajejcie, jo tyż do Kobylnice ida to wos wezna na pukel a konsek wos poniesa!
I ani się Francik nie obejrzał, a starka siedziała już na jego plecach. Ciężka nie była, ale musiała być bardzo koścista, bo poczuł, że coś mocno uwiera go między łopatkami. Kiedy doszli do rozstajów, starka puściła jego szyję, której się dotąd kurczowo trzymała i rączo zeskoczyła z jego pleców. Wtedy wzeszedł księżyc i jasno oświetlił polanę, na której oboje stali.
– Kostusia? – zdziwił się Francik, bo nie zdawał sobie sprawy z tego, kogo na plecach niósł taki szmat drogi.
– Ja, to je jo! – zaśmiała się zjawa. – Nic ci niy zrobia, boś mi pomog we potrzebie, a jeszcześ mi piyknie padoł Kostusia, bezto godej teroz co za ta pomoc chcesz?
– Jo bych był rod, jakbyś mi dała znać, niż po mie przidziesz, co jo bych se sam we tym ziymski żywocie wszystek porychtowoł!
– Isto tego chcesz? No to mosz!
– Kostucha zaśmiała się i bez pożegnania powlekła się w stronę gospodarstwa, gdzie mieszkał chłop Bijok.
Francik postał jeszcze chwilę w miejscu, a potem też ruszył w stronę swojej chałupy.
Od tego wydarzenia minęło dwadzieścia lat i Francika zaczęło strzykać tu i ówdzie, bolały go stawy, łomotało mu serce i dzwoniło mu w uszach – wiadomo, starość nie radość! Wtedy chłop przypomniał sobie o umowie, że Śmiercią, ale uznał , że jeszcze sporo pożyje, bo żadnej wiadomości od Kostusi nie otrzymał. Następnej zimy przeziębił się tak bardzo, że Kostusia stanęła u jego łoża.
– Co sam robisz marcho jedna, przeca my sie ugodali inakszy, miała żeś mi dać znać! Jo sie na taki cosik niy zgodzom!
– Łoj Francik, Francik, przeca zwoniło ci we lewym uchu, pra? To była jo! Bolało cie prawe kolano? To tyż była jo! A mom ci dali jeszcze godać?
– Niy musisz, pojda s tobom, ale poczekej do rana, bo musza cosik jeszcze mojim dzieckom padać!
Rano Francik pożegnał się ze wszystkimi domownikami, a na koniec dał im jedną przestrogę:
–Jak bydziecie kejś ze kimś się ugadywać, to robcie to po czyrstwymu, to je jedna rzecz, a drugo: jak wom, kery cosik chce som łod sia dać, to przemyślcie to na wszyjski strony, eli sie wom to rychtik łopłaco? – to powiedziawszy wyzionoł ducha.
Rozpowiadali potem po Kobylnicy, że żebrak Mitura spotkał na rozstajach Kostuchę, ale nie była sama i nawet nie zwróciła na niego uwagi, dlatego bezpiecznie dotarł on do wsi i mógł opowiedzieć ludziom o tym wydarzeniu.

Komentarze

Dodaj komentarz