W piątkowe późne popołudnie odwiedziliśmy Centralną Stację Ratownictwa Górniczego w Bytomiu, skąd dzień w dzień do akcji na Zofiówce wyruszają zawodowi ratownicy. To najlepsi z najlepszych. Na „dzień dobry” odpowiadają „Szczęść Boże”.
Mogliśmy wziąć udział w odprawie tuż przed wyjazdem ekipy do Jastrzębia-Zdroju. Poprowadził ją Marcin Świerczek, kierownik pogotowia górniczo-technicznego, mieszkaniec Rydułtów.
Znalazł chwilę na rozmowę z dziennikarzami. W sobotę, kiedy w Zofiówce doszło do tąpnięcia, wolny czas spędzał z rodziną. O godzinie 11 dostał telefon od szefa z informacją o mobilizacji i wyjeździe na akcję. Już w sobotę był na dole. - Dopiero na dole uświadomiłem sobie rozmiary tej katastrofy. Jak to opisać? Jakby w naszym mieszkalnym pokoju podłoga złączyła się z sufitem, a wszystkie elementy, które mamy w środku, przeszkadzają nam w wyjściu – opisuje pan Marcin.
W nocy z soboty na niedzielę razem ze swoim zastępem wydobył pierwszego poszkodowanego. Górnik nie żył.
Chociaż ratownicy to twarde chłopy, po raz pierwszy również im zaoferowano pomoc psychologów. - Ratownicy widzieli i przeżyli niejedno, jednak to tylko ludzie, z różną psychiką, mogą mieć chwilę słabości... - tłumaczy Robert Wnorowski, rzecznik CSRG w Bytomiu.
Więcej w środowych "Nowinach".
Komentarze