Powiedziały jaskółki, że niedobre są spółki. Mama, rodowita Ślązaczka, też mi tak mówiła. W moim sąsiedztwie i niedalekiej rodzinie często słyszałem, że chłop to musi mieć konkretny fach w ręku - w domyśle oznaczało to zazwyczaj bycie górnikiem - a cała reszta to nieroby. Takiego pojęcia jak rentier nie było. Potem nastały późne lata 80. ubiegłego wieku. Usłyszałem magiczny zwrot joint venture i Telewizja Polska zaczęła przekonywać z anteny, że to, co mówiono na antenie wcześniej, było błędne, a prawdziwa prawda właśnie zatriumfowała. Zresztą całkiem podobnie jest teraz. Co znaczy joint venture, że termin ten kryje w sobie wspólny interes, odkryłem dopiero z czasem, czyli lepszą znajomością języka angielskiego. Samo słowo joint kojarzy się pewnie ze skrętem. W angielskim ma ono wiele znaczeń związanych z tym co wspólne, z tym co łączy. Dlatego joint to może być nawet fuga (między kafelkami).
Kilkanaście lat minęło od kiedy przystąpiłem jako udziałowiec do takiego dużego przedsięwzięcia. Akcjonariat bardzo podzielony, o równej sile głosu. Firma zajmowała się początkowo głównie inwestycjami, czyli budowaniem. Taka była wola akcjonariatu. Zyski też były. Problem w tym, że jak to w spółce - jedni chcą wypłaty dywidendy, czyli chcą skonsumować zysk już i teraz. Liczy się to, co w portfelu dzisiaj, a nie za kilka lat.
Inni chcą inwestować. Budować dalej, budować więcej. Są wśród akcjonariuszy tacy, którzy chcą, aby inwestować na ich działkach. Chcą zarobić podwójnie. I sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Ktoś romansuje z konkurencją, kupuje usługi gdzie indziej. Pewna grupa zaś próbuje nadużywać zaufania i w kosztach spółki chciałaby ukryć swoje małe i duże wydatki. Z czasem okazało się także, że coraz częściej zwraca się uwagę na to, że trzeba zadbać o ludzi i ich relacje. A to oznacza, że trzeba wydać pieniądze na kulturę i sport. Takie wielkie przedsięwzięcie nie jest łatwe i ma niewiele wspólnego z jednoosobowym interesem nastawionym na krótkoterminowy zysk.
Ta spółka to Rybnik, akcjonariusze to jego mieszkańcy. Czy to się komuś podoba, czy też nie, ustawa mówi, że "mieszkańcy gminy tworzą z mocy prawa wspólnotę samorządową". Ten Rybnik to jest nasz joint, jest nasz wspólny. To jakie podejmujemy decyzje ma ogromny wpływ na jego, czyli nasze powodzenie. A także wpływa na jakość życia innych. Pamiętajmy o tym.
Piotr Masłowski, zastępca prezydenta miasta Rybnika, felietonista Tygodnika Regionalnego Nowiny
Komentarze