Nocnice znad leśnego stawu / Elżbieta Grymel
Nocnice znad leśnego stawu / Elżbieta Grymel

Bartek, choć młody, rzadko zaglądał do karczmy, bo miał wiele roboty w gospodarstwie, które odziedziczył po stryju. Ale wtedy były jego 25. urodziny i obiecał kompanom po kufelku piwa. Jeszcze przed północą mocno podchmieleni młodzi mężczyźni zaczęli się rozchodzić do domów. Szli gromadą, bo prawie wszyscy mieszkali w położonym na północ od wsi siole Podwilki, gdzie Bartek spędził dzieciństwo i młodość. Tylko on jeden udawał się w kierunku przeciwnym, do przysiółka Jałowizna, gdzie teraz gospodarował. Tuż za ostatnimi wiejskimi zabudowaniami ścieżka prowadząca do przysiółka skręcała pod las i wiodła koło Joszkowego stawu, który, choć niewielki, miał złą sławę. We wsi mówiono, że tam straszy!
Bartek co prawda w strachy nie wierzył, ale przechodząc tamtędy miał się zawsze na baczności! Tak było i tym razem. W ten sierpniowy ciepły wieczór niebo było rozgwieżdżone i świecił księżyc w pełni. Bartek dochodził do starej wierzby, kiedy znad stawu doleciały go ciche głosy i chichoty, a nad wodą zaczęła gęstnieć mgła.
On wiedział, że to może oznaczać, że nocnice wybierają się na zabawę. Jak dopadną człowieka, to go do rana zamęczą szaleńczym tańcem i łaskotaniem, tak przynajmniej mawiała jego starka i zaraz potem dawała wnukom radę, jak się przed nimi uchronić. Bartek, pomny jej słów, zaraz położył się na ziemi i nakrył płachtą, którą wieczorem przed wyjściem do karczmy przezornie zabrał z domu. Kapelusz zsunął mu się co prawda nieco z głowy, ale poza tym był szczelnie okryty, więc mógł liczyć na to, że nocnice zostawią go w spokoju. Kilka chwil później po jego plecach przeleciał tabun małych nóżek, najpierw w jedną stronę, a potem z powrotem. Po jakimś czasie stracił jednak rachubę, bo te małe stwory urządzały prawdziwe harce na jego plecach! Skąd wiedział, że stwory są małe? – zapytacie. Ano stąd, że popatrzył na nie spod przymkniętych powiek. Tuż przed swoim nosem zobaczył malutkie ludziki. Jedne świeciły jak nieco wyblakłe ogniki, inne zdawały się być utkane z białej mgły. Małe stwory były jednak niespokojne, naradzały się (to Bartek słyszał wyraźnie), co robić dalej, bo wydawało im się, że czują człowieka, ale po dokładnym zbadaniu terenu uznały, że się pomyliły i nawet czuprynę chłopaka uznały za kępkę trawy. Jeszcze chwilkę poskakały po jego plecach, potem gdzieś pognały i przepadły.
Bartek pamiętał jednak przestrogi starki i nie ruszał się z miejsca. Starowinka miała rację, bo nocnice powracały jeszcze kilkakrotnie, więc daleko by nie uszedł, a z pewnością dopadłyby go jak sfora psów, oj biedny czekałby go los ! I tak struchlały ze strachu Bartek przeleżał do świtu. Kiedy zaczęło się rozwidniać, nocnice zorientowały się, że pod płachtą ktoś leży i zaczęły ją ściągać z chłopaka. Zanim wzeszło słońce, zdążyły go jeszcze połaskotać w pięty, a potem zniknęły jak kamfora! Bartek poniósł się i ukląkł na trawie pokrytej rosą, żeby podziękować Ponbóczkowi za ocalenie przed tymi nocnymi demonami!

PS. Wersja zapisana przeze mnie odbiega od definicji nocnicy. Według demonologii słowiańskiej nocnica zwana też płaczką miała nachodzić w nocy małe dzieci i powodować, że płakały. Demony te miały pojawiać się nocą na rozstajnych drogach, a czasem także na polach. Niektórzy utożsamiali je ze zmorami.

Komentarze

Dodaj komentarz