Dziewczynka ma w garnuszku skromne jedzenie obozowe / Beno Benczew
Dziewczynka ma w garnuszku skromne jedzenie obozowe / Beno Benczew

Beno Benczew
Podczas drugiej wojny światowej na Śląsku funkcjonowała cała sieć polenlagrów, w których osadzano polskie rodziny wywiezione z ziemi żywieckiej, Jaworzna, Chrzanowa czy w wyniku akcji aresztowań w Zagłębiu Dąbrowskim. Szczególna sytuacja panowała w Polenlagrze nr 82 w Pogrzebieniu. W 1942 roku Niemcy zajęli odebrany właścicielom pałac, gdzie wcześniej działało polskie seminarium Salezjanów i utworzyli w nim pilnie strzeżony obóz pod kierownictwem SS.
Dzieci za drutami - Kinderlager

Jak wiemy z pierwszej części artykułu, obóz w Pogrzebieniu został przekształcony 11 września 1943 roku na krótko w obóz dla dzieci, być może jedyny taki w systemie polenlagrów. Znajdowało się w nim 220 dzieci w wieku do lat 16 i dwanaścioro niemowląt. Trafiło tu około 200 dzieci z tymczasowego więzienia policyjnego w Mysłowicach po przeprowadzonej przez Niemców w sierpniu 1943 roku akcji „Oderberg”.

Rodziców zesłano do obozów koncentracyjnych i innych miejsc odosobnienia, a dzieci początkowo trafiły do Pogrzebienia. Stamtąd zostały rozesłane do obozów w Lyskach, Kietrzu, Gorzyczkach, Dolnym Beneszowie, Boguminie i Potulicach. Być może w związku z dużą liczbą dzieci i częstymi ich przenosinami postanowiono powołać dla nich to specjalne miejsce, które wybrano mimo ciągłego dokuczliwego braku wody na terenie klasztoru, co potwierdza korespondencja prowadzona przez władze niemieckie oraz relacje świadków. Czasem wodę dowożono beczkowozami ciągnionymi zresztą przez samych więźniów. Obozowe warunki były bardzo trudne, panował głód i brud. Nic dziwnego, że przy tak fatalnym stanie sanitarnym szerzyły się choroby, a najsłabsi mieli mniejsze szanse na przeżycie.

Wspomnienia więźniarek
To bardzo smutna historia. Irena Raś wspomina losy swojej rodziny, którą represjonowali hitlerowcy. -Po aresztowaniu nas w Bytomiu trzymali mnie w więzieniu w Mysłowicach, następnie trafiłam do Auschwitz. Do Pogrzebienia przewieziono mnie 6 grudnia 1943 roku. Pierwszego komendanta, Kratkiego wspominam dobrze, drugiego, którego nazwiska nie pamiętam – źle. (Prawdopodobnie chodzi o SS-mana o nazwisku Nagel – przyp. B.B). Ten drugi mścił się za to, że stracił nogę podczas walk w Polsce w 1939 roku – opowiada nasza bohaterka.

Dzięki niej znamy także system przekazywania informacji rodzinom osadzonych w obozie: - Już wieczorem od dziewczyn z sali dostałam kartkę, którą później dałam człowiekowi pracującemu poza lagrem, u krawca Kłoska. Na kartce napisałam swój adres domowy, która trafiła właśnie do pana Kłoska, a ten zawiadamił moją rodzinę. Niedługo potem do Pogrzebienia przyjechała moja ciocia. Odwiedziny mogły odbywać się dosyć często, jeśli kogoś było stać, mógł przyjeżdżać co tydzień. Wtedy to przekazywano jedzenie, ubrania itp. Dostawaliśmy w obozie jedną kromkę czarnego chleba i czarną kawę, czasem jakąś herbatę czy zioła. Na obiad były ziemniaki z wodą, albo kasza. Nic innego.

O szlachetnej postawie krawca Kłoska wspomina także inna nieletnia więźniarka Halina Kasprzyk. Rodziny mogły przywozić i przesyłać więźniom paczki, jednak lepsze rzeczy były rekwirowane lub odbierane na wartowni. Dlatego też poszukiwano sposobu, by jakoś obejść tę przeszkodę. Z pomocą przyszedł mieszkaniec Pogrzebienia pan Kłosek. Jeden z więźniów o nazwsku Dowsilas pracował poza obozem i gdy powracał na noc odbierał u Kłoska pozostawione przez rodziny rzeczy i dostarczał je poszczególnym osobom w Polenlagrze. Niestety nie wiemy jaki rozmiar i z jaką częstotliwością niesiono ten rodzaj pomocy głodującym.

Wsparcie ze strony mieszkańców
Nie był to odosobniony przypadek udzielania wsparcia osadzonym, choć pomoc nie przybrała masowego charakteru. Niektórzy mieszkańcy Pogrzebienia starali się pomagać, rzucając na przykład chleb za ogrodzenie obozu. Jedną z osób, która pamięta takie zdarzenie i w nim uczestniczyła jako bardzo młoda dziewczyna, była Łucja Gorywoda: -W czasie żniw przechodziłam codziennie razem z innymi osobami koło obozu. Na jego terenie było dużo malin i widzieliśmy, jak więźniarki zbierały owoce z krzewów. Były prawie ciągle pilnowane i nie miały prawa schować ich dla dzieci czy zjeść nawet jednego owocu. Ci, którzy pilnowali, zwracali baczną uwagę i na nas. Mama kryła chleb, który chowaliśmy pod ubranie. Przy ogrodzeniu rosły kasztany i zarośla, które nas trochę zasłaniały. Rzucaliśmy kromki, które były trochę posmarowane i sklejone w te krzaki.

Nie pakowano ich w papier, bo za bardzo szeleścił. -Jednego razu czekaliśmy aż ta, która je pilnowała, oddali się, ale za długo czekaliśmy, bo nie zauważyliśmy, że z drugiej strony idzie druga, która też pilnowała kobiet i jak rzuciliśmy jedzenie to zdemaskowały nas wrony, które się spłoszyły. Więźniarki miały problem jak wziąć ten chleb, ale miałyśmy nadzieję, że jakoś do nich trafi. Staraliśmy się pomagać, gdzie się dało i gdzie można było pomóc, choć takie zachowania były zakazane i groziły poważnymi konsekwencjami – podkreśla pani Łucja.
Starsze dzieci też pracowały i wtedy korzystano z okazji i podawano im coś do jedzenia. Gdy nie było strażników, karmiono je także w trakcie prac polowych. Podobno czasem maluchy z obozu przedostawały się przez ogrodzenie i szły do kościoła, gdzie parafianie zostawiali na ławkach jedzenie.

Represje wobec osadzonych
Oprócz zamknięcia w obozie i izolowania od świata zewnętrznego, osadzeni poddawani byli dodatkowym represjom. Stosowano tam różnorodne kary, w tym chłosty.

Trzech chłopców w wieku poniżej 12 lat, którzy próbowali uciec z obozu w Rybniku, zostało ustawionych pod drutem kolczastym i ciężko skatowanych przez komendanta. W obozie w Kietrzu 12-letni Zbigniew Romowicz został zamknięty za karę w lochu, gdzie przebywał ze zwłokami czterech staruszek. W Gorzyczkach za nieporządek ukarano wszystkich bez względu na wiek. Dzieci musiały siedzieć nieruchomo przez kilka godzin na śniegu i mrozie.
Czasami udawało się otoczyć opieką najmłodszych. W Pogrzebieniu właśnie małe dzieci podczas nieobecności matek umieszczano w jednej z większych sal, gdzie pod opieką polskiej nauczycielki bawiły się i uczyły po kryjomu polskich piosenek. Pogrzebieński Kinderlager zlikwidowano w październiku 1943 roku, być może w związku z potrzebą umieszczenia w tym miejscu kolejnych niemieckich osadników ze Wschodu. Większość Polaków przeniesiono do innych polenlagrów. Klasztor – obóz został podzielony, a więźniowie przebywali odtąd w kaplicy.

Jak narodziła się miłość
Szczególna więź połączyła wspomnianą już młodą więźniarkę Irenę Raś z rodziną Grimów, która mieszkała przy klasztorze – obozie i miała niedaleko pole uprawne. Osadzonych wykorzystywano do pracy na rzecz gospodarki III Rzeszy. Kierowano ich do okolicznych gospodarstw rolnych, również pole Grimów było na obozowej liście.

Grimowie przychodzili doglądać roboty i wtedy mogli porozmawiać z osadzonymi. Gdy dowiedzieli się, że Irena była w Auschwitz, zainteresowali się nią, ponieważ jeden z ich synów, prawdopodobnie (przyp. Ireny Raś) odmówił podpisania volkslisty i za tę hardą postawę także trafił do Auschwitz. Z obozu został zwolniony 31 sierpnia 1943 roku i to wspólne doświadzenie połączyło dziewczynę i chłopaka. Dlatego też zaczął pomagać Irenie. W przyobozowych krzakach zostawiał mleko, chleb, mięso. Gdy przesyłka znalazła się na miejscu, zgodnie z umówionym sygnałem zaczynał spacerować po drodze między obozem a swoim domem. Za drutami musiała panować solidarność, bo gdy nie było w pobliżu adresatki przesyłki, to inni osadzeni dawali jej znać i nawet ubezpieczali w czasie podejmowania żywności. Po wojnie bracia Grim pojechali do Bytomia i spotkali się ponownie z Ireną. Więź i uczucie, które się zrodziło w czasie okupacji sprawiło, że dziewczyna wyszła za mąż za chłopaka, którego poznała w tak dramatycznych okolicznościach.

Powojenne ustalenia
Trudno dziś określić liczbę osób, które poniosły śmierć w lagrze w Pogrzegieniu. Najczęściej chowano zmarłych na miejscowym cmentarzu, ale istnieją poszlaki mówiące, że zwłoki dzieci mogły być wrzucane do wyschniętej studni znajdującej się na terenie obiektu oraz grzebane w ogrodzie. W niektórych relacjach pojawiają się właśnie takie przypuszczenia. Czy ciała zostały stamtąd ekshumowane, tego nie wiemy. W skrajnie złych warunkach umierały najczęściej osoby starsze i dzieci, w Polenlagrze nr 82 mogła zginąć pewna liczba noworodków. Po wojnie doliczono się 27 pojedynczych i zbiorowych mogił oraz 16 z 1944 roku. Ciała te spoczywają dzisiaj na miejscowym cmentarzu.

W ósmym procesie przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, 10 października 1947 roku, w obecności m.in. komunistycznych władz polskich, Werner Lorenz obergruppenführer, szef Volksdeutsche Mittelstelle (VoMi), któremu podlegały polenlagry, oskarżony o zbrodnie związane z systematycznym planem ludobójstwa skazany został na 20 lat więzienia. Był jedyną osobą, która poniosła konsekwencje za swe czyny związane z tymi obozami. Wszczęte w latach 90. przez Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN śledztwo nie przyniosło rezultatów, także kolejne prowadzone w latach 2002- 2010 zakończyło się podobnie. Dziś obok pałacu w Pogrzebieniu znajdują się tablice poświęcone zabitym oraz mogiła na cmentarzu parafialnym. Jedynymi widocznymi zachowanymi śladami Polenlagru nr 82 są blizny po drucie kolczastym na korze starych kasztanowców rosnących obok klasztoru.

Artykuł przeczytacie również w aktualnym numerze "Nowin".

Komentarze

Dodaj komentarz