Instytut Pamięci Narodowej poinformował, że Wojciech Bronowski w latach 1985-1990 współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. - Zachowało się kilkanaście odręcznych informacji podpisywanych pseudonimem "Karol", a dotyczących funkcjonowania teatru, jego pracowników i uczestników organizowanych tam imprez – mówi Monika Kobylańska, asystent prasowy IPN Katowice.
Wojciech Bronowski złożył oświadczenie lustracyjne, ponieważ w 2014 roku kandydował do rady miasta Rybnika. Oświadczenie zostało zweryfikowane przez IPN. I okazało się, że jest nieprawdziwe. 14 listopada 2017 roku Sąd Okręgowy w Gliwicach wydał orzeczenie w tej sprawie. Orzekł utratę prawa wybieralności w wyborach do parlamentu i jednostek samorządu terytorialnego na trzy lata. Zwolnił Wojciecha Bronowskiego od ponoszenia kosztów sądowych. Orzeczenie jest już prawomocne.
Stracił prawo jazdy po kielichu
- Złożyłem takie oświadczenie, ponieważ nigdy nie byłem pracownikiem służb bezpieczeństwa i źle zinterpretowałem ten dokument. Pisałem jedynie sprawozdania o tym, co dzieje się w teatrze i nikomu krzywdy nie wyrządziłem – zapewnia.
Na dowód pokazuje orzeczenie sądu z którego jednoznacznie wynika, że Wojciech Bronowski, jak wielu, padł ofiarą szantażu. Wszystko zaczęło się 25 lutego 1985 roku. Wracał wtedy z pracy swoim maluchem. W teatrze była jakaś impreza, wypili małe co nieco. Bronowski został zatrzymany przez milicję. Okazało się, że prowadzi po alkoholu. Stracił prawo jazdy. - Był to dla mnie kłopot, bo jako dyrektor teatru wciąż byłem w rozjazdach, załatwiałem różne sprawy. Po jakimś czasie przyszedł do mnie milicjant, którego znałem z widzenia, bo przychodził do teatru na spektakle. Powiedział, że jest w stanie załatwić mi zwrot prawa jazdy, a ja w zamian podpiszę zobowiązanie, że będę informował o tym, co się dzieje w teatrze – mówi nam Wojciech Bronowski.
Podpisał zobowiązanie
Minęło kilka miesięcy i nic się nie działo. W tym czasie SB gromadziło materiały o Wojciechem Bronowskim i o jego rodzinie. 22 października 1985 r. ten sam funkcjonariusz przeprowadził z dyrektorem teatru "rozmowę pozyskaniową". Odebrał od niego wówczas pisemne zobowiązanie do współpracy. Brzmiało ono: "Zobowiązuję się do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa w zamian za odstąpienie od postępowania karnego w sprawie naruszenia przepisów o ruchu drogowym. Fakt współpracy zachowam w tajemnicy i nie będę ujawniał wobec osób trzecich. Informację będę przekazywał na piśmie podpisane pseudonimem Karol". Karol to drugie imię Bronowskiego...
Jak to tłumaczy? - Nie interesowałem się szczegółowo strukturami służb, dla mnie to była milicja, sprawozdania przekazywałem przedstawicielowi milicji... - mówi.
Zachowało się 13 notatek, dziesięć podpisanych pseudonimem Karol, dwie bez podpisu. - Pisałem im krótkie pisma o tym, co dzieje się w teatrze, jakie imprezy organizujemy. Nie wymieniałem nazwisk, pisałem np., że na dni literatury przyjeżdża 40 pisarzy, iluś tam innych artystów. Wszystkie te informacje można też było przeczytać na afiszach, przekonać się osobiście poprzez udział w imprezach. Były to podobne sprawozdania do tych, jakie wysyłałem do wydziału kultury urzędu miasta i do komitetu partii, bo takie, w tych latach, tuż po stanie wojennym byłem zobowiązany składać jako dyrektor – mówi Wojciech Bronowski.
Zapraszał kogo chciał
Kiedy zaprosił na dni literatury kogoś, kto nie podobał się władzy, był wzywany do komitetu partii. Odpowiadał wtedy: "Dopóki jestem dyrektorem, dopóty będę zapraszał tego, kogo chcę". I przyjeżdżali również ci, którzy byli na cenzurowanym. Taka instytucja jak teatr była specjalnym celem służb bezpieczeństwa, bo Bronowski w tym czasie organizował bardzo dużo imprez. Korzystając z rozległych znajomości, zapraszał do Rybnika największe osobistości z kraju, wśród których były też osoby z opozycji. Kiedy przyjechał Andrzej Wajda, cały teatr był obstawiony przez funkcjonariuszy! - Co dzień do mnie dzwonili, pytając kiedy przyjedzie. Kiedy już dotarł, całe spotkanie było nagrywane przez funkcjonariuszy. A Wajda przez dwie godziny mówił o kinie polskim, ani słowa o polityce – wspomina Wojciech Bronowski.
Któregoś razu cenzura nie chciała się zgodzić na drugie przedstawienie tego samego wieczoru Piwnicy Pod Baranami. Bo w czasie pierwszego spektaklu ze sceny padały słowa wcześniej ocenzurowane. - Piotr Skrzynecki powiedział, że nie będzie się spotykał z cenzorem, bo jest przebrany scenicznie. Obiecaliśmy, że w czasie drugiego spektaklu już nic takiego ze sceny nie padnie – opowiada Wojciech Bronowski.
Cenzorzy odjechali, drugi spektakl się odbył z około godzinnym opóźnieniem. Uzasadnienie orzeczenia, wydanego przez sąd, potwierdza, że większość notatek dotyczy działalności teatru i ośrodka kultury w Rybniku, zarówno odbywających się tam imprez, jak i występujących artystów. "Poruszane są w nich zagadnienia dotyczące spraw i problemów organizacyjnych. Część informacji dotyczy zagadnień społeczno-politycznych, bieżących wydarzeń, komentarzy ludzi i panujących nastrojów społecznych" - czytamy w dokumencie.
Nie brał pieniędzy
Jedna z notatek dotyczyła pracownika teatru. - Ściągnąłem go do teatru z banku, bo kiedy "przejmowałem" teatr, zastałem okropny bałagan w papierach. Potrzebowałem takiego człowieka, był świetnym pracownikiem. Ale działał też w Komitecie Obrony Robotników, o czym nie wiedziałem. Kiedy zbliżały się święta typu 1 Maja, to go zamykali na jeden dzień. Kiedy się o tym dowiedziałem, poszedłem na milicję i powiedziałem, że nie życzę sobie takich działań, a jeśli coś na niego mają, to niech mu postawią zarzuty i wytoczą proces. Zagroziłem, że jako członek partii pójdę do pierwszego sekretarza i zrobię awanturę. I problem się skończył – twierdzi Bronowski.
- Tym moim pisaniem nie wyrządziłem nikomu krzywdy. Nie doniosłem na nikogo, a za moje sprawozdania nie otrzymałem żadnego wynagrodzenia – zapewnia Wojciech Bronowski. "Nie wynika ze zgromadzonego materiału dowodowego, by sporządzone przez lustrowanego donosy wiązały się z wyrządzeniem komuś istotnej krzywdy" - napisał sąd.
Bronowski oświadcza, że zgadza się z decyzją sądu o popełnieniu kłamstwa lustracyjnego i wie, że nie tłumaczy go fakt, że w pełni nie zrozumiał wtedy treści składanego oświadczenia. Wszystko co miał do powiedzenia w tej sprawie już powiedział i nie będzie spotykał się z innymi mediami ze względu na złą kondycję zdrowotną, szczególnie po ostatnim pobycie w szpitalu.
Komentarze