O głośnej zbrodni w baranowickiej karczmie / Elżbieta Grymel
O głośnej zbrodni w baranowickiej karczmie / Elżbieta Grymel

Widywali go często spóźnieni wędrowcy, czasem młodzi ludzie wracający nad ranem z zabawy. Chodził po ruinie i przyświecał sobie lampą, jakby czegoś szukał. Jeśli przechodzień na jego widok „pochwalił Boga”, straszydło znikało, ale kiedy tego nie uczynił, albo co gorsza zaklął, to potem do świtu błąkał się po pobliskim lesie. Nikt z miejscowych nie zapuszczał się w te strony nocą, bo powszechnie uważano, że miejsce, gdzie zabito niewinnego człowieka, jest przeklęte.
Na temat kim była ofiara zbrodni istnieje wiele wersji. Zdaniem niektórych mieszkańców wsi Baranowice miał to być młody wędrowiec ugodzony nożem prosto w serce w trakcie karczemnej awantury. Przybysz poprosił miejscową dziewczynę do tańca, co nie spodobało się jej narzeczonemu. Inni twierdzili, że w karczmie powiesił się zrozpaczony podróżny, którego okradziono w drodze. Niby zwyczajne historie, ale żadna z nich nie tłumaczy, dlaczego opuszczono karczmę, która znajdowała się w dogodnym miejscu, chyba że damy posłuch wręcz niewiarygodnej opowieści, która, jak chcą niektórzy, wydarzyła się właśnie w tym miejscu...
Nastała słotna jesień. Ludzie rzadko podróżowali i gości w karczmie było niewielu. Późnym wieczorem zapukał do jej drzwi rosły człowiek w kwiecie wieku. Przybyły nosił czarną, połataną opończę, ale nie wyglądał na żebraka. Było w nim „coś pańskiego” i może dlatego karczmarz mu nie odmówił, kiedy przybyły poprosił o nocleg w szopie służącej za stajnię, choć izby były wolne. Postanowił jednak zainteresować się tym, co robi dziwny podróżny. Noc była ciemna i nikt nie zauważył, kiedy karczmarz podkradł się do szopy. Przytknął oko do szpary w ścianie i zajrzał do środka. Rzekomy żebrak najpierw rozglądnął się na boki, potem skrzesał ognia, zapalił malutką lampkę, wyjął z zanadrza niewielkie zawiniątko i przyświecając sobie, schował je pod żłobem. Karczmarz wrócił do izby i tym, co widział, podzielił się z żoną. Dla pewności odczekali jeszcze ze dwie godziny...
Nazajutrz bladym świtem karczmarz spalił w kominku czarną opończę zbroczoną krwią. Tego samego dnia, wczesnym rankiem, pojawił się w karczmie cesarski poborca podatkowy z dwoma żołnierzami. Usiedli blisko kominka, żeby się ogrzać. Jeden z wojaków chciał dorzucić drewna do ognia i pogrzebał w palenisku. Wśród popiołu zalśniły, nieco zniekształcone przez ogień, drobne złote przedmioty. Karczmarza zatrzymano pod zarzutem posiadania i ukrywania mienia wielkiej wartości. Obwiniony przyznał się do zbrodni i opisał jej przebieg. Oboje z żoną udusili ofiarę, a ciało zawlekli do lodowni, zamierzając się go pozbyć przy sposobności. Przeszukali wszystko, ale spodziewanych kosztowności nie znaleźli, nie przypuszczali nawet jaki majątek jest ukryty w starej opończy. Podobno zabójca zakończył żywot w więzieniu, ale jego żonie udało się zbiec. Karczma opustoszała z dnia na dzień, ale nikt nie kwapił się, żeby ją zająć, bo spóźnieni podróżni często opowiadali o pojawiającym się tam duchu. Kilka lat później karczma spaliła się niemal doszczętnie, ale czy to było podpalenie, jak twierdzą niektórzy, czy też zwykły przypadek, tego nie wiadomo.
W wieku XIX wybudowano bitą drogę łączącą Żory z Pszczyną. Mimo, że za przejazd trzeba było wnieść opłatę, podróżni, szczególnie ci, udający się do Pszczyny i dalej, woleli korzystać z nowej, wygodniejszej drogi i ruch na starej, polnej drodze łączącej Baranowice z Suszcem prawie zamarł. Korzystali z niej już tylko nieliczni miejscowi gospodarze. Z pewnością z czasem ludzie zapomnieliby o karczmie, w której ponad dwieście lat temu popełniono straszliwą zbrodnię, ale kiedy w latach trzydziestych XX w. naprawiano starą drogę, postanowiono ją trochę poszerzyć i wtedy natrafiono na fundamenty jakiegoś budynku, a w jednej z jego piwnic odkopano ludzkie kości, więc sprawa odżyła i okoliczni mieszkańcy zaczęli sobie przypominać, co o tym miejscu słyszeli od swoich „starzyków”. W ten sposób historia ta dotarła do naszych czasów.

Komentarze

Dodaj komentarz