Wojciech Korbik do dziś chętnie siada na konia / Dominik Gajda
Wojciech Korbik do dziś chętnie siada na konia / Dominik Gajda

"Pan Wołodyjowski", superprodukcja Jerzego Hoffmana z 1969 roku. Scena porwania Azji Tuhajbejowicza, Tatara, którego gra Daniel Olbrychski. Na filmie widać tylko wiszącego na koniu jeźdźca. Daniela Olbrychskiego zastępuje tu 25-letni wówczas Wojtek Korbik.

Dziś wygląda niemal tak samo, jak 49 lat temu. Szczupła sylwetka, sumiasty wąs i kapelusz na głowie. I tylko włosy siwiuteńkie. O tej filmowej przygodzie długo nie wiedziała nawet jego żona!

- Pan Daniel Olbrychski miał jakieś problemy żołądkowe, a ja byłem już na planie, miałem odpowiedni strój. No to się zgodziłem zagrać – opowiada 74-letni dziś pan Wojciech.

Wspomina, jak na plan podjechał moskwicz. Uchyliło się okno. W środku siedział Daniel Olbrychski. Zaprosił Wojtka do środka. - Zapytał: "za ile jedziesz?". Powiedziałem, że za 300 złotych. Polał mi koniaku i powiedział, że mają mi zapłacić co najmniej 500 złotych. Wróciłem do garderób i powiedziałem, że pojadę, ale pięć stówek. Pokręcili głowami, pomarudzili, ale zapłacili – opowiada pan Wojtek.

Trzy razy spadł z konia

To nie jest jedyna scena z jego udziałem. W innej Basia (w tej roli Magdalena Zawadzka) z góry obserwuje bitwę Tatarów. Jeden miał zostać ścięty szablą. W ekipie był zawodowy kaskader do tej sceny, ale co zleciał z konia, to źle. - W końcu zapytano, czy ktoś nie zgodziłby się zagrać. Zgłosiłem się, ze trzy razy spadłem z konia i zarobiłem kolejne 500 złotych – śmieje się pan Wojciech. Były to dobre pieniądze. Zarabiał wówczas 1100 zł miesięcznie.

Skąd wziął się na planie? Urodził się w Sierakowie w Wielkopolsce, gdzie od 1829 roku znajduje się słynna hodowla koni, Stado Ogierów Sieraków. To najstarsze stado ogierów na terenach Polski!Już jako pięciolatek siedział na koniu. - Dyrektor stadniny, Jan Kowalski, który później zginął na koniu, założył 31. Konną Drużynę Harcerską im. majora Hubala. Jeździliśmy w mundurach na koniach – wspomina.

Po wojsku młody Wojciech wrócił w rodzinne strony i dostał robotę przy koniach. Latem 1968 roku do stadniny dotarło pismo, że Jerzy Hoffman w Białym Borze będzie kręcił "Pana Wołodyjowskiego". Filmowcy potrzebowali koni, bo każdego dnia kręcono bitwy, potyczki, pościgi i ucieczki.

Pijani Tatarzy


- Pojechałem z delegacją z Sierakowa. Miałem pięknego ogiera o imieniu Aforyzm, taki gniady, wielki. No i jeździliśmy tam całymi dniami. Raz byłem Tatarem, raz semenem, raz lisowczykiem. Kiedy na planie było za mało kurzu, sypano wapno. Raz trzeba było przerwać dzień zdjęciowy, bo miejscowi gospodarze, którzy grali Tatarów, popili. Czekali na swoją kolej i trochę się nudzili, więc co rusz jechali do wioski. Kiedy przez megafon padła komenda "Tatarzy na plan", nie umieli wsiąść na konie. A jak już jeden drugiego wsadził, to ten spadł z drugiej strony – śmieje się pan Wojtek.

Do dzisiaj, kiedy ogląda w telewizji "Pana Wołodyjowskiego", wzrusza się i płacze. Potem był jeszcze epizod na planie "Kazimierza Wielkiego" w połowie lat 70. - Wziąłem konia, miesiąc urlopu i pojechałem – wspomina. Robota była cięższa, bo szyszaki były z metalu. W "Panu Wołodyjowskim" zbroje były z plastiku. I tylko miecze i w jednym, i w drugim filmie były drewniane.

Nawet myślał o tym, by związać się z filmem, ale za bardzo nosiło go po Polsce. W roku zaniosło go do Jastrzębia. W 1978 roku w "Dzienniku Ludowym" znalazł ogłoszenie o tym, że jest praca w kopalni w Jastrzębiu-Zdroju. - Jak przeczytałem, że Zdrój, to pomyślałem, że nie o ten zadymiony Śląsk chodzi. Napisałem do kopalni, dostałem eleganckie pismo. Ile ciuchów miałem, tyle spakowałem do podróżnej torby i przyjechałem pociągiem do Jastrzębia. W grudniu `78 już pracowałem na kopalni– wspomina.

Bryczką do ślubu

Mieszkał w hotelu robotniczym, pracował na III szybach, dziś już zaoranych. - Wracałem sobie po pracy i co knajpa, to piwo. I zastanawiałem się: "do kogo ja w zasadzie idę". Miałem już prawie 40 lat. No i tak poznałem Anię, moją przyszłą żonę – opowiada.

Nie podrywał jej na "Pana Wołodyjowskiego". - O tej filmowej przygodzie dowiedziałam się grubo po ślubie. Wiedziałam tylko, że jeździ na koniach, zaraz po ślubie zawiózł mnie do Sierakowa, musiałam zobaczyć stadninę, tam się o nim nasłuchałam. Miałam tam pojechać przed ślubem, zrobić wywiad. A tak nie wiedziałam, kogo sobie biorę. Ślub był po pół roku znajomości – śmieje się pani Anna.

Po ślubie pan Wojciech wziął małżonkę na wczasy konne do Karpacza. - Nauczyłam się jeździć rekreacyjnie, z konia nie spadnę – deklaruje pani Anna.

Wojciech Korbik przepracował w kopalni 22 lata. W 2000 roku przeszedł na emeryturę. Przez pół roku leżał na tapczanie w niewielkim mieszkaniu w bloku na osiedlu Przyjaźń. W końcu wrócił do koni. Zaczepił się w stajni. Uczył dzieci i młodzież, a także dorosłych. W weekendy woził bryczką młode pary do ślubu.

- Nie raz mówiłem młodemu panu, że samochodem to raz, dwa i już byliby w kościele. A w trakcie jazdy bryczką ma jeszcze czas na rozmyślenie się. "Zawsze możesz wyskoczyć" - mówiłem. A młoda pani raz zapytała: "A czemu pan tego do mnie nie mówi?" – śmieje się pan Wojciech.

Pani kowbojka

Czasem, zamiast czekać godzinę pod kościołem, podjeżdżał bryczką pod blok. Pani Anna schodziła z wnukami, schodziły się dzieci z całego bloku. - Wskakiwały na bryczkę, rodzice robili zdjęcia – wspomina pani Ania.

Kiedyś podjechał na białym koniu. - I woła: "Ania, Ania, piwo mi przynieś", bo straszny upał był. Ale sąsiedzi już mu piwo donieśli – opowiada żona pana Wojtka.

Bywało tak, że spod kościoła nie zdążył odjechać, bo jakaś inna młoda para też chciała przejechać się bryczką i mieć fajne zdjęcia. - Potem pytali, ile mają zapłacić. A ja nie brałem pieniędzy, to się odwdzięczali butelką. Czasem, jak wróciłem na stajnię, miałem 5-6 flaszek wódki – śmieje się pan Wojtek.

Z alkoholem na bryczce czy na koniu nigdy nie przesadził. Bo jazda wierzchem czy bryczką to przecież prowadzenie po drodze publicznej. Nie można jechać po kielichu. - Tak się pilnowałem, że nawet nigdy nie musiałem dmuchać – mówi.

W mieście wszyscy go znają. Na osiedlu mówią o nim: "Nasz szeryf". A za panią Anią wołają: "Pani kowbojka".

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt
5

Komentarze

  • znajomy wolodyjowski 28 grudnia 2017 11:17No chyba Panowie reżyserzy do dzieła .Czeka człowiek na nowe propozycje filmowe.
  • Kaziu Kozicki Dubler Olbrychwskiego 23 grudnia 2017 17:25No pięknie Wojtek.Miło jest powspominać młode lata i tamte przygody.Wyglądasz dziś chyba lepiej jak wtedy,Dziś to dopiero jesteś oryginał, Szeryf pełną gębą.Tylko do filmu.Wygląd masz charakterystyczny.Może posypią się propozycje,czego życzymy Ci z Twoją siostrą Marychną w Nowym Roku 2018.Kaziu Kozicki
  • Kaziu Kozicki Dubler Olbrychwskiego 23 grudnia 2017 17:25No pięknie Wojtek.Miło jest powspominać młode lata i tamte przygody.Wyglądasz dziś chyba lepiej jak wtedy,Dziś to dopiero jesteś oryginał, Szeryf pełną gębą.Tylko do filmu.Wygląd masz charakterystyczny.Może posypią się propozycje,czego życzymy Ci z Twoją siostrą Marychną w Nowym Roku 2018.Kaziu Kozicki
  • Danuta Kot 22 grudnia 2017 20:48Przepiękny kiciuś! :}
  • marek Jastrzębianin zastąpił Olbrychskiego w Panu Wołodyjowskim 22 grudnia 2017 03:49Przygoda życia super sprawa.

Dodaj komentarz