Widmo rabczyka / Elżbieta Grymel
Widmo rabczyka / Elżbieta Grymel

Grubszych grabieży dokonywali ci bardziej majętni, których stać było na większy wydatek! Z kłusownictwa uczynili oni dodatkowe źródło swoich dochodów. Czy ktoś spośród żorskiej biedoty miejskiej, która w znacznej mierze też wywodziła się ze wsi, a do miasta trafiła za pracą, trudnił się kłusownictwem? Ja osobiście nigdy o takim przypadku nie słyszałam. W dobie kryzysu gospodarczego (lata 20. i 30. ubiegłego wieku) ludność ta żywiła się jedynie ziemniakami, żurem, śrutą zbożową (słynne śląskie prażonki!), a latem warzywami z dzierżawionej działki. Biedak miał królika, jak go sobie wyhodował, a koziołka, jak „okociła” mu się koza – żywicielka! Żeby mieć siano dla zwierząt, wynajmował część bagnistej łąki na Hulokach i z narażeniem życia kosił ją stojąc na desce!
Może mi ktoś zarzucić, że usiłuję tych ludzi gloryfikować, ale ja tylko przekazuję opowieści swoich znajomych i krewnych, które słyszałam na własne uszy. Gwoli ścisłości muszę jednak odnotować, że i w tym środowisku zdarzały się też różne przestępstwa typu bójki, awantury pod wpływem alkoholu czy porachunki rodzinne, ale tylko jeden z sąsiadów moich dziadków był kilkakrotnie karany za pospolite kradzieże. On sam mówił o sobie, że jest „śmierdzirobótką”! Twierdził jednak, że nigdy nie wybrałby się do lasu, żeby kłusować, choć tym procederem trudniło się dwóch jego szwagrów mieszkających na wsi, bo tam między drzewami zamiast ptaszków kule latają, a on zamierza jeszcze pożyć! Dzięki tej „zdrowej zasadzie” udało mu się dożyć dziewięćdziesiątki.
Kłusownictwo wybierali zazwyczaj ludzie młodzi albo w średnim wieku, a więc będący w pełni sił. W przypadku wpadki na gorącym uczynku, gotowi byli stawiać czynny opór, co czasem kończyło się postrzeleniem lub nawet śmiercią niektórych z nich. W śląskich lasach często toczyły się walki między leśnikami i rabczykami i ofiary padały po obu stronach, o czym się często zapomina, więc chcąc być sprawiedliwym w ocenie sytuacji, nie demonizujmy postaci „fesztrów”, którzy strzelali do biednych ludzi, zresztą owi „biedni ludzie” odpłacali im się tym samym! I pamiętajmy, że wszędzie tam, gdzie grają emocje, może dochodzić do nadużyć!
Zapewne myślicie, że kłusowano tylko w dawnych, biednych czasach i tu się moi drodzy mylicie, kłusownicy nadal działają w większych kompleksach leśnych, choć czasy są teraz zupełnie inne. Dlaczego tak się dzieje? Ano w dalszym ciągu jest popyt na dziczyznę i obie zainteresowane strony mogą ubić na tym dobry dla nich interes. Rabczyk zarobi (i to niemało!), a nabywca kupi taniej niż w legalnym handlu, a potem sprzeda innym, narażając ich na ryzyko zakażenia i utratę zdrowia, bo „lewego” mięsa przecież nikt nie bada! Pamiętajmy o tym, kiedy sięgamy po potrawę z dziczyzny pochodzącej z niewiadomego źródła. Tych, którzy nigdy takich mięs nie jedli, mogę zapewnić, że smakują inaczej niż znana nam wołowina czy wieprzowina, ale nie jest to żadna rewelacja, więc dla kaprysu nie ryzykujmy utraty zdrowia!

Wspomnienie z dzieciństwa
Za dowód jak bardzo w mentalności naszego społeczeństwa była zakorzeniona postać rabczyka czyli kłusownika, niech świadczy wpis w komentarzu do elektronicznego wydania naszej gazety, gdzie jedna z Czytelniczek pani Maria z Warszowic napisała w 2014 roku: „Pochodzę z Warszowic i Baraniok bardzo dobrze pamiętam z dzieciństwa. Nasza starka opowiadali nom o tym rabczyku i duchu lasu. Zawsze jak jeździliśmy do Baranioka na borówki, to mówiła: A dejcie se pozor na tego rabczyka. Dziękuję za miłe wspomnienie czasów dzieciństwa i pozdrawiam”.

Komentarze

Dodaj komentarz