Chłopiec w sobotę o godzinie 1 w nocy obudził się z bólem brzucha. Nie mógł się wysikać. Ojciec szukał po aptekach leku na zakażenie układu moczowego. Niestety, wszystkie apteki były zamknięte. Wrócił do domu i natychmiast pojechał z żoną i synem do szpitala. Skierowano ich na oddział ratunkowy. Twierdzą, że przez długi czas nikt im nie otwierał, musieli dobijać się do drzwi. – W końcu otworzyli zaspani, zrobili wywiad, badania, pobrali krew – opowiada pani Michalina.
– Syn leżał, ciężko oddychał, miał sine usta. Lekarz zapytał, czy wiemy, w jakim stanie jest nasze dziecko. Powiedział, że w krytycznym, że ma zatkane jelitko i musi przejść operację – dodaje matka. Chłopca przyjęto na oddział chirurgii dziecięcej. – Podłączyli mu kroplówkę, zeszła prawie cała. Dali środki przeciwbólowe i kontrast. Synek pokazywał, że chce pić, mówiłem: jeszcze nie możesz, ale zrób kupę, to szybko pójdziemy do domu – szlocha ojciec. Rodzice posadzili go na nocnik, troszkę poleciało. – Ale oni cały czas go nawadniali, faszerowali, a nie założyli nawet cewnika – mówią rodzice.
Nagle dziecku pociekła krew z nosa. – Pobiegłem do pielęgniarki, powiedziała mi, że to normalne po tym kontraście. W pewnym momencie syn zwymiotował krwią, krew chlapnęła na pielęgniarkę, ona go puściła. Poleciał na plecy. Prawdopodobnie wtedy się zadławił – relacjonują rodzice. – Próbowałam go cucić. Mówiłam: wstań, synu, obudź się... On już nie żył – rozpacza pani Michalina. Chłopca przez prawie dwie godziny reanimowano. Około godziny 8 stwierdzono zgon. – Lekarz nam powiedział: za późno go przywieźliście... A przecież oni dopiero o godzinie 8 rano chcieli go operować! – mówi zrozpaczony ojciec. – Dali nam tylko majteczki, skarpetki i ciuszki.... to wszystko – płacze mama.
Tej nocy wezwali policję, bo podejrzewali, że lekarz jest "wczorajszy". Ale badanie wykazało, że jest trzeźwy. W poniedziałek powiadomili prokuraturę. – Jak żona rodziła, podjechaliśmy pod rybnicki szpital, ale zawróciliśmy do szpitala w Wodzisławiu. Teraz pierwszy raz zdecydowaliśmy się na Rybnik i straciliśmy syna – mówi tata. – Seweryn był dzieckiem autystycznym, ale nigdy nie chorował. Był radosny, szczęśliwy... – szlocha kobieta.
Michał Sieroń, rzecznik rybnickiego szpitala, nie zgadza się z zarzutami rodziców. – Dziecko zostało przyjęte na SOR nad ranem. Było jedynym pacjentem, personel zajął się nim od razu. Zostało zdiagnozowane, było przygotowywane do operacji – mówi rzecznik. Wojciech Kreis, zastępca dyrektora ds. medycznych, wyjaśnia, że dziecko zostało przyniesione przez rodziców na ramieniu, nie w pozycji leżącej. – Było na tyle silne, że potrafiło utrzymać tę pozycję. Później stało także w czasie niektórych czynności medycznych. Na tej podstawie można było sądzić, że jego stan nie był bardzo ciężki. Lekarz na izbie przyjęć uznał, że wymaga dalszego leczenia na oddziale chirurgii – wyjaśnia Wojciech Kreis.
Dodaje, że nie można operować natychmiast, kiedy nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, czyli np. zatrzymania krążenia. Przyznaje, że dziecku nie założono cewnika. – To byłoby tylko monitorowanie ilości wydalanego moczu. Lekarz diagnozował, czy u chłopca nastąpiła niedrożność mechaniczna, czy niedrożność związana z porażeniem mięśni jelit. Dziecko spożyło środek kontrastowy w celu sprawdzenia, czy to jelito nie zacznie pracować. Czasem to rozwiązuje taką niedrożność – wyjaśnia Wojciech Kreis.
Dyrekcja wyjaśnia, że tej nocy lekarzem dyżurnym był medyk z 30-letnim stażem. Szpital składa rodzicom kondolencje. – Wyjaśnimy, co było przyczyną zgonu chłopca. Wszyscy bardzo przeżyliśmy tę śmierć, personel płakał, jest nam bardzo żal – zapewnia Wojciech Kreis.
Komentarze