Utopek Ferdynand obiecał babie, że zacznie zalecać się do Zuzki / Elżbieta Grymel
Utopek Ferdynand obiecał babie, że zacznie zalecać się do Zuzki / Elżbieta Grymel

 

Pierwsza tanecznica we wsi odbijała kawalerów wszystkim dziewczynom, nawet tym piękniejszym i znacznie bogatszym. W końcu do akcji wkroczyła matka aż siedmiu panien na wydaniu i dogadała się z siłami nieczystymi, aby dać Zuzce nauczkę.

 

Zuzka – służąca starego Szpyrki – nie była ani piękna, ani bogata, ani też już najmłodsza, ale zawsze otaczał ją rój adoratorów. Dlaczego? Ano dlatego, że bywała na wszystkich wiejskich zabawach i była wspaniała tanecznicą. Wszystkie dziewczyny ze wsi, łącznie z tymi pięknymi i posażnymi, miały jej to za złe, bo odbijała im kawalerów! Co prawda żaden z taneczników Zuzki nigdy nie deklarował się zostać jej mężem, ale wszyscy młodzi mężczyźni ze wsi jakoś bardzo chętnie przebywali w jej towarzystwie. Ona natomiast ich nie przeganiała od siebie, wręcz przeciwnie, czarowała ich uśmiechem i dobrym słowem.

W efekcie nigdy nie była sama, choć tak naprawdę to miała tylko jednego wielbiciela. Na imię mu było Antek, ale Zuza nie zwracała na niego uwagi, bo po pierwsze jej się nie podobał (inna sprawa, że nie grzeszył zbytnią urodą), poza tym nie brakowało jej towarzystwa. Miarka jednak w końcu się przebrała. Otóż jedna z matron, która miała aż siedem córek na wydaniu, postanowiła rozwiązać ten problem po swojemu, czyli albo znaleźć Zuzce męża, albo dać jej solidną nauczkę! Okazja ku temu nadarzyła się sama.

Któregoś zimowego dnia gospodyni wracała furką z targu, kiedy w pobliżu Krawczykowego stawu minął ją jakiś elegant jadący konno! Chudy, wysoki mężczyzna był bardzo strojnie odziany, ale jego wierzchowiec wzrostem przypominał raczej kuca niż dorosłego konia. To dało kobiecie do myślenia! I gdy tak zastanawiała się, przypomniała sobie opowieści swojej starki o tym, że w wiejskich stawach w okolicy pomieszkiwał utopek o imieniu Ferdynand i w tamtych dawnych czasach często jeździł na grzbiecie diabła, który zresztą jeszcze nadal rezyduje ponoć na wysepce na Krawczykowym stawie! Diabeł ów świetnie udawał konia, ale ponieważ lekko utykał, to koń Ferdynanda siłą rzeczy też zawsze kulał.

I oto teraz nieoczekiwanie gospodyni miała ich obu przed sobą, w dodatku zamierzała z nimi ubić interes. Podjąwszy nieodwołalnie decyzję, przeżegnała się, a potem zawołała głośno:

– Panoczki, poczkejcie yno, mom do wos ważno sprawa!

– Czyżbyś przemawiała także do mojego konia, kobieto? – zapytał urażonym głosem elegant, który najwyraźniej udawał kogoś innego, niż był w rzeczywistości, zatrzymał się jednak, żeby kontynuować rozmowę.

– Ale niy udowejcie, przeca sam wos wszyjscy znajom! – ciągnęła baba. – Wyście som Ferdynand, a tyn czorny...

– Jo je dioboł! – ryknął na to bies i przyjmując swoją prawdziwą postać, zrzucił z grzbietu utopka Ferdynanda.

Zdesperowana baba nawet jednak nie zwróciła na to uwagi i wcale się nie przestraszyła, tylko zawzięcie negocjowała dalej:

– Sprawa mom do wos ważno, trza jednej dziołchy rozumu nauczyć... – i tu zawiesiła znacząco głos.

Diabeł, jak zawsze, od razu był chętny do psot, gorzej już jednak było w przypadku utopka, który nie był taki skory do działania, lecz wahał się i namyślał, co odpowiedzieć. Powodów miał kilka. Po pierwsze był trochę leniwy, a po drugie nie wierzył w czyste intencje tej bezczelnej baby i słusznie podejrzewał, że jej przymilność miała jakiś ukryty cel.

– Ferdynand, wyście som, karlus jak świyca i isto jakoś piykno dziołszka we sercu mocie – ciągnęła słodziutkim głosikiem baba. – Bezto dobrze byście zrobili, jakbyście tak ta Zuzka łod Szpyrki pod woda wciongli, toby wom porzondek we chałpie zrobiła przed weselim... – powiedziała w końcu, o co jej chodzi. Na takie dictum utopek Ferdynand ostatecznie się poddał.

– To trzeba było zaraz tak mówić, jak idzie o Zuzkę, to może tak być, ona mi się już dawno podobała... – przyznał, aczkolwiek z lekkim ociąganiem, jakby przeczuwał jakieś kłopoty.

Stanęło jednak na tym, że obaj (utopek i bies) pojawią się w najbliższą sobotę na zabawie w karczmie w sąsiedniej wsi. Diabeł co prawda narzekał, ze znowu będzie musiał udawać konia i stać na mrozie, ale baba obiecała, że wyniesie mu kołocza i gorzałki, więc biesowi zaraz humor bardzo się poprawił.

O tym, co wydarzyło się się potem, ludzie gadali jeszcze przez długie lata, ale ciąg dalszy tej ekscytującej historii poznacie, drodzy Czytelnicy, za tydzień.

Elżbieta Grymel

 

4

Komentarze

  • Grymlino Do paniczek Elisabeth i Jany 17 sierpnia 2017 16:30Dziynki za komyntorze, nikere łopowieści som troszka za dłogie i na jedyn roz sie do gazety niy pomieszczom, bezto trza czakać na zakończyni, wyboczcie! Pani Elisabeth - ze waszymi komyntorzami je już dzisio wszyjstek w porzondku. Pozdrowiom
  • Elisabeth utopek 17 sierpnia 2017 14:31Szanowna Redakcjo-czy mozna moje 2 komentarze do utopka usunasc?Bo nie wiem dlaczego,ale pojawily sie 3 razy,a ja ich niestety usunac nie umie.Dziekuje i pozdrawiam/
  • Elisabeth utopek 16 sierpnia 2017 22:29to jest prowda-zawsze trzeba czekac i szpanung rosnie......ale zawsze milo sie czyta,takie opowiadania,ktore -jesli ,tak jak Pani Grymel je zapisuje-nie zostana zapisane,to pojda niestety w zapomnienie.
  • Jana utopek 16 sierpnia 2017 15:44dyć Wy Grymlino ni mocie litości, cały tydzień czekać na zakończyni ! A swoją drogą , zawsze fajnie sie Was czyto . Pozdrowiom.

Dodaj komentarz