Kim była czarna dama? Tego już się chyba nie dowiemy / Elżbieta Grymel
Kim była czarna dama? Tego już się chyba nie dowiemy / Elżbieta Grymel

 

Jedna jest czarna, druga biała. Pierwsza uchodzi za pokutującą duszyczkę, druga za opiekuńczego ducha tego dziwnego miejsca, owianego legendami jak mało które!

 

Urząd Miasta w Żorach planuje zagospodarować stary pałacyk w Baranowicach i przeprowadzić rewitalizację parku, dlatego chciałabym przypomnieć choć w znacznym skrócie, wiązane z tym miejscem niektóre dziwne wydarzenia. Mało jest miejsc w okolicy równie mocno owianych legendą, jak ów popadający w ruinę pałacyk zwany przez miejscowych zamkiem. W budowli tej podobno nocą pojawia się zjawa. Jest to wysoka kobieta ubrana w długą suknię, pod pachą trzyma niewielkie zawiniątko lub rulon papieru albo płótna. Co ciekawe, niektórzy baranowiczanie są święcie przekonani, że zjawy są aż dwie: czarna i biała. Ta pierwsza to ich zdaniem duch pokutujący zapewne za jakieś swoje przewinienia, zaś biała zjawa uważana jest za ducha opiekuńczego tego miejsca.

I zachowało się wiele relacji, które jednak przemawiają za drugą wersją. To biała dama obudziła w środku nocy zarządcę majątku, kiedy ten pobiegł za nią, na jego posłanie spadł potężny żyrandol! W ten sposób młody zarządca uniknął śmierci. Inna opowieść mówi z kolei o tym, że w czasie zwózki drewna na zimę jedna z kłód obluzowała się, spadła z wozu i przez okno wpadła do dworskiego biura, gdzie akurat pracował miejscowy urzędnik . Chwilę przed owym wypadkiem ktoś trzykrotnie zapukał do drzwi, jednak nikt nie wszedł do środka, więc oficjalista sam wyszedł przed biuro, żeby złapać psotnika i w ten sposób uniknął śmierci lub ciężkiego kalectwa.

Jeszcze inna relacja dotyczyła zdarzenia, które miało miejsce w latach 30. Dziesięcioletni chłopiec czekał w stajni na przyjazd swojego krewnego, który powoził bryczką. Stangret spóźniał się jednak i chłopiec spacerował po stajni, zaglądając przy okazji we wszystkie zakamarki. Niedaleko wejścia stała duża skrzynia na obrok, nagłe z jej wnętrza rozległ się straszliwy łomot, jakby skakało tam stado szczurów. Niewiele myśląc, dzieciak wskoczył na jej wieko i w tym samym momencie do stajni wpadł piorun kulisty, czyniąc znaczne szkody. Kiedy przerażonego malca zdjęto ze skrzyni, przypomniał on sobie o harcach szczurów, więc podniesiono wieku i zajrzano do wnętrza skrzyni, lecz było ono puste! Takich wydarzeń było znacznie więcej, ale nie wszystkie relacje zachowały się niestety do naszych czasów.

Należy jednak, odnotować że zjawa pojawiała się także po drugiej wojnie światowej. W roku 1946 w pałacyku zorganizowano kolonię letnią. Cała obsługa pochodziła spoza Baranowic i nikt z z tych ludzi nie znał złej sławy tego miejsca, a mimo to wszyscy członkowie personelu skarżyli się na jakąś uciążliwą obserwatorkę, która nocami zaglądała do sal przez okna pozbawione firan. Zapewne nie byłoby w tym nic dziwnego, ale pokoje sypialne uczestników kolonii znajdowały się na pierwszym piętrze, więc było to dokuczliwe. Rzekomo tajemniczą damę widywali też robotnicy remontujący szkołę.

Od lat 50. w pałacyku znajdowała się szkoła podstawowa. Pewnego wiosennego dnia nauczyciele wyjechali na konferencję do Żor, ale ponieważ pogoda była ładna, zostawili otwarte okna na piętrze budynku. Niestety, nieoczekiwanie w czasie ich nieobecności rozszalała się burza. Pedagodzy po powrocie spodziewali się wielkich szkód, tymczasem wszystkie okna były pozamykane, a we wnętrzu gmachu było sucho! Kto zamknął okna, pozostaje zagadką do dziś, bo jedyny klucz do drzwi szkoły spoczywał w torebce pani kierowniczki.

Na koniec jeszcze jedna relacja pochodząca zaledwie sprzed lat niespełna dwudziestu. Wtedy szkoła przeniosła się do nowej siedziby, a stary pałacyk zaczął ulegać powolnej dewastacji. Pewien zespół muzyczny nie miał gdzie ćwiczyć i pustostan w pałacyku wydawał się do tego celu bardzo odpowiedni. Muzycy przywieźli więc swoje instrumenty, wnieśli je do wnętrza dworu przez wybite okno i wrócili do samochodu po resztę potrzebnych rzeczy. Nie było ich zaledwie kilka minut, ale gdy się pojawili z powrotem, instrumenty, które pieczołowicie wnosili przez dłuższy czas, stały teraz rządkiem na podwórku.

Doszli więc do wniosku, że ktoś spłatał im figla i zaczęli pracę od początku, a wtedy zajaśniały wszystkie okna budynku, jakby ktoś włączył tam światło! Wtenczas młodzi ludzie przerazili się nie na żarty, bo wiedzieli, że wszystkie media odcięto w tej budowli już kilka lat wcześniej. Zabrali swoje rzeczy, wzięli nogi za pas i więcej tam nie powrócili.

 Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz