Duch przychodził w samo południe i przesiadywał w jadalni aż do godziny trzeciej  / Elżbieta Grymel
Duch przychodził w samo południe i przesiadywał w jadalni aż do godziny trzeciej / Elżbieta Grymel

 

  Różne i dziwne rzeczy zdarzają się na tym świecie, okazuje się, że można przywyknąć nawet do obecności... zjawy, a potem tęsknić, gdy przestanie się pojawiać!

 

Opowieść tę słyszałam od swoich krewnych, ale jej bohatera – księdza prałata R. nigdy nie poznałam, choć był dalekim krewnym mojego dziadka. W okresie międzywojennym ksiądz R. przebywał już na emeryturze i rezydował we Wrocławiu. Mimo podeszłego wieku był bardzo sprawny fizycznie i umysłowo, dlatego często podróżował i odwiedzał swoich dolnośląskich znajomych. Pewnego razu zaproszono go do niewielkiego dworku w okolicy dzisiejszych Ziębic. Pociąg, którym tam jechał, z jakiejś przyczyny spóźnił się aż półtorej godziny, więc na stacji nikt już na niego nie czekał. Niezrażony tym ksiądz senior postanowił pójść do dworu piechotą, zwłaszcza że bywał tam wielokrotnie i dobrze znał drogę.

Skorzystał nawet ze skrótu, którym chadzali miejscowi. Do dworu przybył krótko przed godziną dwunastą w południe. Frontowe drzwi były jednak zamknięte, jak się później okazało, zamknął je jedyny służący państwa, kiedy wyjeżdżał ponownie na stację kolejową, gdyż sądzono, że ksiądz prałat przyjedzie następnym pociągiem. Taki stan rzeczy zaniepokoił trochę leciwego kapłana, bo doszedł do wniosku, że stało się coś nieoczekiwanego, dlatego postanowił dostać się do wnętrza domu od strony ogrodu. Drzwi na taras były otwarte, ale pomimo nawoływań nikt się w nich nie pojawił, więc staruszek skierował się do holu.

Tam za stołem siedział dziwacznie ubrany starszy pan, który jednak nie odpowiedział ani na jego pozdrowienie, ani na zadane pytanie. Ksiądz prałat uznał, że dziwny jegomość jest zapewne ślepy i głuchy, a ponieważ orientował się co nieco w rozkładzie domu, skierował się do kuchni i tu się sprawa wyjaśniła! Kucharka leżała zemdlona na podłodze a właściciele dworku pochylali się nad nią, próbując ją ocucić. Dzięki małej pomocy przybyłego kapłana, który podobno znał się trochę nawet na medycynie, kobieta powoli doszła do siebie i za chwile podała państwu i gościowi nieco spóźniony obiad. Przy poobiedniej kawie ksiądz zapytał o dziwnego jegomościa z holu, gdyż był zdziwiony, że nie zasiadł z nimi do stołu. Państwo najpierw spojrzeli po sobie, a potem pani rozpoczęła opowieść o swoim rodowym majątku.

I okazało się, że ów jegomość był... duchem! Wchodził do holu równo z wybiciem godziny dwunastej w południe i milcząc, przesiadywał za stołem do godziny trzeciej po południu, potem wychodził tymi samymi drzwiami, którymi wszedł i tak było od ponad dwustu lat. Z początku kolejni właściciele próbowali na dobre go odesłać w zaświaty przy pomocy różnych egzorcystów i ludzi parających się magią, ale bezskutecznie. A ponieważ duch nie był uciążliwy, nikomu nie wadził, z czasem przyzwyczajono się do jego obecności. I tak już zostało. Co było powodem jego pojawiania się, nikt nie wiedział, bo jak wynikało z relacji rodzinnych, jeden z ich przodków nabył na początku XVIII wieku malutki dworek już razem z owym duchem. Czy ów przodek zrobił to świadomie, czy też może przypadkiem, nie udało się dociec.

Za radą księdza prałata właściciele majątku udali się do księdza N., który zajmował się takimi zjawiskami i po jakimś czasie zjawa zniknęła. Jednak potem dziedzic niekiedy żartował, że tęskni za tym dziwnym jegomościem przesiadującym kiedyś w holu, bo był on jakby członkiem rodziny!

Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz