Dwornik: Druga komunia święta

Pierwszą komunię świętą przeżywałem, podobnie jak moi szkolni rówieśnicy, pod wpływem emocji wywołanych przyjmowanym sakramentem oraz uniesieniem w oczekiwaniu na wymarzone prezenty. Zdążyło upłynąć 31 lat, wracam do tych wspomnień i widzę dziś również nieoceniony wkład rodziców w organizację komunijnej uroczystości. Wkład, który wtedy był elementem siermiężnej codzienności – takie to były czasy - i z powodzeniem mógłby stanowić scenę do filmu Stanisława Barei.

Zapożyczonym od sąsiadów volkswagenem golfem pierwszej generacji pojechaliśmy całą rodziną w głęboką wieś. Pierwsze zatrzymanie przez nocny patrol drogowy "najnormalniejsze" wówczas pytania o właściciela pojazdu. Gdzie pracuje i jak zdobył dolary na samochód? Sąsiad był marynarzem i walutę miał, a w gospodarstwie rolnym czekał ubity wieprzek i wyroby będące podstawą komunijnego menu. To była konieczność, wszak kartki na mięso bufet bezlitośnie ograniczały. W drodze powrotnej złapaliśmy "kapcia" i podczas wymiany koła ułożone na poboczu E 75 surowe mięso zwabiło kolejną kontrolę MO. Nie znałem wówczas pojęcia reglamentacji, ale komunijne menu chyba nieco zubożało, zanim ojciec ponownie wsiadł za kierownicę, lekko przygnębiony. Wróciliśmy!

Kolejne punkty na check-liście odhaczone - lista gości i ich podział na pokoje. Pojęcie sąsiedzkiej więzi funkcjonowało wówczas niezawodnie, więc o nocleg było nietrudno. Jak dobrze, że siostra chodziła do klasy z synem fotografa prowadzącego studio w sąsiednim bloku! Znalazł właściwą godzinę na wykonanie komunijnej sesji, choć jak pamiętam, kosztowało to ojca ze 40 procent energii. Na szczęście mama świetnie gotowała i tematy kulinarne wraz z serwowaniem do stołu również zostały domknięte. Mógłbym tak przywoływać wspólne działania rodzinnego i sąsiedzkiego przedsięwzięcia pt. "Pierwsza komunia święta" bez końca... Minęło 31 lat, pamiętam jeszcze wyprawę ojca po wymarzoną przeze mnie kolarzówkę. Pociągiem relacji Katowice – Bydgoszcz – Katowice, po odstaniu kilkunastu godzin w przyzakładowej kolejce, wrócił z wymarzonym przeze mnie komunijnym prezentem marki Romet.

Drugą komunię świętą przeżyję w najbliższą niedzielę, tym razem jako rodzic. I myślę o tym, jak wiele się zmieniło. Wspomniane przygotowania moich rodziców wymagały niezwykłego wysiłku, logistycznego sprytu i sporego zaangażowania. Dzięki sąsiedzkiej więzi i przychylnemu nastawieniu wielu znajomych szczęśliwie zwieńczone sukcesem. Dzisiaj próżno szukać podobnej inwencji. Wyręcza nas wyspecjalizowany biznes, który zdominował niemal wszystkie rodzinne uroczystości. Osiedlowa anonimowość, kult pieniądza i tempo życia wzbudzają we mnie tęsknotę. Nie za tamtym trudnym czasem. Za poczuciem wspólnoty i życzliwością w najbliższym otoczeniu. I za dzieciństwem.

2

Komentarze

  • klara tak było 18 maja 2017 09:57Piękne wspomnienie panie Łukaszu!
  • Janusz Piotrowski Młody Drugie dno ... 14 maja 2017 07:53Jeżeliby przyjąć, iż posługuje się Pan ukrytym przekazem wzorowanym dokonaniami polskiego rocka z lat 80-tych (drugie dno tekstów Janerki, Kultu, Tiltu ... itd), to osiągnął Pan cel- tak odebrałem. Dziękuję za ten felieton- pełna moja zgoda. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz