edwo kościelne dzwony skończyły bić na Anioł Pański, w stawie zaroiło się od utopkw, ktre rzuciły się do kozich wymion / Elżbieta Grymel
edwo kościelne dzwony skończyły bić na Anioł Pański, w stawie zaroiło się od utopkw, ktre rzuciły się do kozich wymion / Elżbieta Grymel

 

Czy to możliwe, aby w stawie żył złośliwy stwór, który ze swoją rodziną tylko czyhał na to, żeby wypić mleko kozom, co pasły się w pobliżu brzegu? Wszystko na to wskazuje!

 

Wydawało mi się, że już definitywnie zakończyłam ten temat, kiedy usłyszałam o utopku jeszcze raz. Historię opowiedziała mi pewna przypadkowo spotkana kobieta, która miała już osiemdziesiąt lat. Szybko okazało się, że opowieść ta ma co najmniej kilka wersji, bo znali ją też moi dalecy krewni pochodzący z okolic Kędzierzyna -Koźla. Oddajmy jednak głos legendzie:

W pewnej wsi mieszkała uboga rodzina, której jedyną żywicielką była biała koza. Ludzie ci nie mieli własnej łąki i paśli zwierzę, gdzie się dało, a więc na nasypach, nad stawem, przy drodze i na skraju lasu. Tam jednak trzeba było szczególnie uważać, ponieważ leśnicy przepędzali niesfornych pasterzy i straszyli wielkimi karami. Pewnego roku chłopu udało się wynająć kawałek łąki nad stawem i cieszył się, że będzie miał dla Kozuli siano na zimę, ale martwiło go, że łąka kończyła się stromizną schodzącą do stawu. Tam bowiem trawy kosić się nie dało, a była nad wyraz bujna!

– Może będziemy tam paśli naszą Kozulę! – zaproponowała żona biedaka i okazało się, że trafiła w dziesiątkę. Chuda dotąd koza potłuściała i zaczęła dawać znacznie więcej mleka, ale tylko do czasu, bo już w drugiej połowie lata było go mniej, choć koza była zdrowa i jadła więcej niż zazwyczaj. Chętnie szła na pasionkę, a jej właściciel kilka razy odniósł wrażenie, że tęsknie spoglądała w stronę stawu, jakby na kogoś czekała! Na zimę wróciła do obórki i znowu dawała więcej mleka, a na wiosnę urodziła trzy kózki.

Gospodarze postanowili je zatrzymać, bo chcieli w przyszłości sprzedawać ich mleko. Przez całe lato kozy pasły się nad stawem, co prawda Kozula prawie nie dawała mleka, ale trudno się było temu dziwić, bo miała przecież trzy koźlęta do wykarmienia. Jednak już następnego roku niewielki dochód ze sprzedaży mleka podreperował ich budżet biedaków. Niestety w połowie lata powtórzyła się sytuacja sprzed lat. Wszystkie kozy dawały znacznie mniej mleka. Gospodarz postanowił zbadać sprawę dogłębnie, dlatego pewnego dnia zaczaił się w krzakach w pobliżu stawu i obserwował, co się będzie działo.

Kiedy w południe kościelne dzwony skończyły bić na Anioł Pański, na stawie zaroiło się od dziwnych stworzeń w czerwonych czapeczkach. Największy i zapewne najstarszy z nich wyskoczył na brzeg i wydał komendę: Kozy dój! I wszystkie mniejsze stwory rzuciły się w stronę stoku, gdzie pasły się kozy biedaka. Za moment pod każdą z nich pojawiły się po dwie czerwone czapeczki wiszące u kozich wymion! Chłop stał przez chwilę oniemiały, ale potem złapał potężną gałąź i rzucił się z nią na szkodników! Utopcza rodzina jednak błyskawicznie skryła się w wodzie. Od tego czasu okoliczni mieszkańcy nie wypasali kóz ani bydła w pobliżu stawu, a najstarszego utopka, który czasem pojawiał się na nadbrzeżnych łąkach, zaczęto nazywać Kozodojem.

Na temat tego, co się z nim i jego liczną rodziną stało, krążyły przeróżne opowieści. Podobno utopki same się wyniosły ze stawu, kiedy zabrakło mleka, ale inni twierdzili, że stało się to dopiero wtedy, kiedy sprytny chłop ustawił nad brzegiem drewniane koziołki, które służyły mu do cięcia kłód. Przykrył je wygarbowaną skórą kóz i utopki dały się nabrać. Jednak drewniane kozy nie tylko mleka nie dawały, ale ich drewniane wymiona pełne były drzazg, więc biedne utopce nie mogły potem nic zjeść czy wypić swoimi obolałymi pyszczkami i musiały przenieść się w inne miejsce.

Istnieje też opowieść o przeprowadzce rodziny utopca Kozodoja, ale o tym, drodzy Czytelnicy, opowiem wam innym razem.

Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz