Górka: E-demokracja, czyli wielki eksperyment na dopingu

W ostatnich latach, zawsze w pierwszym kwartale nowego roku, jak grzyby po deszczu wyrastają plebiscyty na człowieka roku. Poszukiwania kandydatów rozpoczynają redakcje dużych i małych wydawnictw, samorządy lokalne, organizacje pozarządowe i sektor biznesowy. Powołuje się kapituły, nominuje zasłużonych dla regionu lub kraju, a programiści dwoją się i troją, aby uruchomić narzędzia statystyczne. Elementy składowe demokracji internetowej pączkują i stoją w opozycji do słów amerykańskiego filozofa politycznego - Benjamina Barbera, który mówi wprost: "Obecne wykorzystanie nowych technologii przeczy idei demokracji. Demokracja to nie głosowanie, ale pogłębiona i poszerzona dyskusja". Otwarta na wszelkie nowinki Norwegia, po trzech latach eksperymentowania z e-demokracją, zrezygnowała z tej formy głosowania. Przysłowiową kropkę nad i postawiła obecna Premier Erna Solberg, za którą przemawiało nie tylko piastowane stanowisko, ale głównie wykształcenie kierunkowe. Bo kto, jak kto, ale socjolog i statystyk rozumie, czym jest oszustwo ponad 200 tys. Norwegów. To już nie błąd statystyczny i przedział ufności...

Podobne sytuacje mają miejsce w kraju nad Wisłą. Wiele plebiscytów jest dziurawych, jak ser szwajcarski i polskie drogi. Znane są przypadki, że specjalne skrypty pozwalały nominowanym prześcignąć konkurencję o co najmniej jedno zero. Powszechnie wykorzystuje się programy do zmiany IP, usuwa się na komputerze pliki cookie czy też głosuje z różnych urządzeń mobilnych. Tajemnicą poliszynela pozostaje fakt, że część uczniów na lekcjach informatyki oddaje głosy na reprezentanta szkoły. Wątpliwym pozostaje także kwestia pompowania wyników przy pomocy płatnych SMS-ów. Doping na wzór reprezentantek Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Z tą różnicą, że w plebiscytach sterydami są pieniądze. Tworzy się maszyny do wygrywania. Podczas igrzysk w Montrealu jeden z dziennikarzy zapytał trenera pływaczek NRD, dlaczego jego podopieczne mają takie niskie głosy. Odpowiedział: one nie mają śpiewać, tylko pływać i wygrywać.

Znam plebiscyty, którym dodaje się polityczną gębę. Nie robią tego organizatorzy, a sami kandydaci. Faktem jest również, że do zbierania głosów używa się patriotycznej retoryki. Pamiętam, jak niemal cały polski Twitter głosował na Marcina Gortata, żeby ten wystąpił w meczu gwiazd. Głosowali wszyscy, nawet Ci, którzy nie wiedzieli co oznacza skrót NBA, a z dwutaktu mieli pałę. O Eurowizji już nawet nie wspomnę...

W ostatnich dniach znów jest głośno o internetowych plebiscytach. Międzynarodowy koncern kosmetyczny musi solidnie się tłumaczyć ze swojego sztandarowego konkursu w Polsce, a Jeleniogórski Budżet Obywatelski został wstrzymany i będzie prawdopodobnie powtórzony. Demokratyczne głosowania w internecie w obecnej formie pozostawiają wiele do życzenia. Nie łudźmy się jednak, że nagle plebiscyty będą czyste i bez dopingu. Niestety, wola zwycięstwa i duże pieniądze tłamszą uczciwość i samodzielne myślenie.

3

Komentarze

  • Ziga Rocznik 1993 06 kwietnia 2017 10:51Rafałku z rocznika 1993, nie rozumiesz, bo jesteś zbyt młody.
  • rafał93 stracony czas 06 kwietnia 2017 09:56Kolejny beznadziejny felieton tego pana. Szkoda czasu
  • marchew Proste 06 kwietnia 2017 08:28W takich plebiscytach wygrywasz, jeśli sam sobie to zwycięstwo kupisz wysyłając na siebie esemesy. Proste jak budowa cepa. Dlatego wartość takiego zwycięstwa jest niemal zerowa. Podniecać się nią mogą jedynie puste jednostki o mentalności kandydatki do tytułu Miss Polonia

Dodaj komentarz