Gdy Jonek usłyszał głos kompana, otwarł wieko trumny, a zbjcy wpadli w panikę / Elżbieta Grymel
Gdy Jonek usłyszał głos kompana, otwarł wieko trumny, a zbjcy wpadli w panikę / Elżbieta Grymel

 

Dwóch obiboków przypadkiem podpatrzyło powrót zbójców z łupieżczej wyprawy, fortelem uniknęło zdemaskowania i jeszcze weszło w posiadanie złota!

 

Byli raz kiedyś dwaj przyjaciele Jonek i Michał, którzy bardzo lubili chodzić na pielgrzymki. Wybierali się jednak na nie wcale nie dlatego, że byli tacy pobożni, ale dlatego, że trudnili się żebractwem. Tam, gdzie ich nikt nie znał, Jonek z łatwością udawał paralityka. Co prawda był kulawy i wspierał się na drewnianej kuli, ale chodzić potrafił w miarę dobrze. Gdy już przyszło co do czego, miał wybiórcze problemy ze słuchem, zwłaszcza, gdy ktoś mówił: daj! Zaś Michał, któremu nic nie brakowało, zawsze pisał się na opiekuna i pomocnika rzekomo ciężko chorego Jonka, a żeby dodatkowo wzbudzać większą litość i hojność pielgrzymów, Michał wieszał sobie na szyi sporą kartę z napisem: głuchoniemy!

Tak to oba obiboki wędrowały z odpustu na odpust. Kiedyś zasiedzieli się dłużej przed kościołem, bo choć zapadł zmrok, wciąż kręciło się tam sporo ludzi, więc Jonek nie mógł nagle ozdrowieć i udać się w dalszą drogę na własnych, rzekomo niewładnych nogach! W końcu okropnie zmęczeni dotarli na górę, na której stała duża, drewniana kapliczka. Z poprzednich swoich peregrynacji zapamiętali, że nikt jej na noc nie zamyka i jest w niej dość miejsca na nocleg. Kiedy weszli do środka, Jonek wyjął z kieszeni krzesiwo, a Michał podszedł do ołtarzyka, żeby znaleźć jakiś ogarek, który dałby się jeszcze zapalić! Chwilę później dobiegł ich gwar ludzkich głosów. Przez małe okienko zobaczyli dość liczną gromadę uzbrojonych mężczyzn z pochodniami w rękach.

Spotkanie z taką ekipą nie wróżyło nic dobrego, więc należało się przed nią ukryć! Mniej sprawny Jonek położył się szybko do pustej trumny stojącej w rogu kaplicy. Michał zdążył mu jeszcze szepnąć, żeby nie ujawniał się dopóki on go nie zawoła, a potem zniknął za wielką drewnianą figurą stojącą na ołtarzu. Żebracy ukryli się w samą porę, bo po chwili do kaplicy weszli zbójcy, którzy zamierzali tam ukryć swój łup – wielki wór ze złotem. Przybysze pomyszkowali trochę po kościółku, a kiedy stwierdzili, że nikogo w nim nie ma, rozsiedli się na podłodze, powyciągali ze swoich sakw jadło i napitki i zaczęli ucztować.

Tymczasem głodnym żebrakom zaczęło burczeć w brzuchu i jeden ze zbójów siedzący blisko trumny to usłyszał. No i uznał, że ów dziwny szmer dochodzi właśnie z niej i zamierzał powiedzieć o tym kompanom. Wtedy Michał widząc, co się święci i mając świadomość, że lada moment mogą zostać zdemaskowani, zakrzyknął gromkim, grobowym głosem:

– Stowejcie umarli, bydymy żywych żarli!

Jonek słysząc głos kamrata, błyskawicznie podniósł wieko trumny! Co się potem działo, aż trudno opisać: odważni zbóje jeden przez drugiego rzucili się do drzwi i gnali zboczem w dół na złamanie karku! Oprócz jadła pozostawili w kaplicy także swój wór ze złotem. Żebracy w mgnieniu oka postanowili skorzystać z nadarzającej się okazji i zabrać go ze sobą, ale szybko przekonali się, że wór jest zbyt ciężki i sami go nie wyniosą, więc schowali złoto we wnętrzu drewnianej figury stojącej na ołtarzu, ponieważ była ona wiekowa i w środku wypróchniała.Wybranym próchnem kamraci napełnili wór po złocie i ułożyli go dokładnie w tym samym miejscu, gdzie go znaleźli, potem wysprzątali wszystkie ślady swojej bytności. Miotły i ścierki znaleźli w zakrystii.

O brzasku natomiast ruszyli w dalszą drogę, ponieważ zdawali sobie sprawę tego, że zbójcy mogą tu wrócić za dnia. I tak w istocie się stało, jednak rabusie złota już nie znaleźli. Co więcej, któryś z nich musiał się przed kimś miejscowym wygadać, bo po okolicy rozeszła się wieść, że w kapliczce straszą najpewniej sami diabli, bo jeszcze na dodatek zamienili kradzione złoto w próchno! Dwaj kamraci Jonek i Michał nie mieli skrupułów, bo przecież powszechnie było wiadomo, że kto okrada złodzieja, ten grzechu nie ma! Zdobytym w ten sposób złotem dzielili się sprawiedliwie, ale tylko do czasu: poróżniła ich ostatnia moneta, bo ostała się tylko jedna!

Wiele lat później podczas remontu kapliczki robotnicy znaleźli jeszcze jedną. Przez ponad setkę lat tkwiła w szparze podłogi i aż dziw, że nikt jej nie zauważył. A może sam diabeł nakrył ją ogonem, jak mawiały nasze starki, kiedy czegoś, mimo usilnych starań, nie potrafiły znaleźć?

 

PS: Nareszcie mamy wiosnę Kochani, dlatego proponuję zmianę tematu na lżejszy: w kwietniu straszyły będą utopce! Miłej lektury!

Elżbieta Grymel

3

Komentarze

  • Elżbieta Grymel - autorka Podziekowanie za komentarze 31 marca 2017 12:47Dziękuję za komentarze, bo widać że tekst jest czytany. A co do stwierdzenia, że "jak złodziej złodzieja okradnie, to grzechu nie ma" to jest to jedna z ludowych "mądrości", która przewija się przez wiele ludowych opowieści, choć czasem w zakamuflowanej formie. Pozdrawiam Wszystkich serdecznie
  • anonim zebroki.... 30 marca 2017 21:44ale to bylo fajne-do smiechu.-A jak zlodziej zlodzieja okradnie-zo nie jest grzech-tego tak nie chce komentowac-bo by to bylo .....
  • Jana 0 żebrakach... 29 marca 2017 19:22Fajne, czekomy na następne.

Dodaj komentarz