Policja znalazła ludzkie szczątki w miejscu, ktre wskazał Sebastian P. / Policja Rybnik
Policja znalazła ludzkie szczątki w miejscu, ktre wskazał Sebastian P. / Policja Rybnik

 

Mąż zabił, ponieważ właściciel domu skrzywdził moje niepełnosprawne dziecko – twierdzi żona Sebastiana P.

 

Kobieta twierdzi, że o zbrodni nie wiedziała. Została przesłuchana przez policję i prokuraturę, nie usłyszała zarzutów. – Mąż przyznał mi się do wszystkiego na dwa dni przed tym, jak udał się na policję. Sama wiozłam go na komendę. Przygotowywał się do tego, był na odwyku... – opowiada nam pani Iwona. O tej bulwersującej sprawie pisaliśmy na łamach "Nowin". Przypomnijmy, policja zatrzymała 41-letniego Sebastiana P. za zabójstwo 61-letniego Andrzeja B., od którego razem z żoną i dziećmi wynajmował dom. Zabił, a zwłoki zakopał w ogródku. Potem je zamurował, postawił tam kojec dla psa. Ludzkie szczątki odnaleziono po tym, jak Sebastian P. wskazał miejsce ukrycia zwłok.

 

Jaki motyw

 

Jaki był motyw? – Na pewno nie chęć przejęcia domu, o czym rozpisywały się media. To kompletna bzdura. Mąż powiedział mi, że złapał Andrzeja na tym, jak krzywdzi mojego niepełnosprawnego syna Piotrka, który choruje na porażenie mózgowe, a wtedy miał 13 lat. Wpadł w szał i go zabił – opowiada kobieta. Nie zdziwiło jej zniknięcie właściciela budynku. Jak wspomina, 30 kwietnia Andrzej miał urodziny. Mówił, że chciałby wyjechać do swojej ciotki do Niemiec. Ona też czasem do niego przyjeżdżała. Przez trzy miesiące przychodziła też do niego znajoma, pani Basia.

– Tłumaczyłam sobie najpierw, że na pewno pojechał do ciotki. Policja sprawdziła ten trop, nigdy tam nie dojechał. Więc pomyślałam, że pojechał z tą swoją Basią na Mazury. Tak też powiedziałam córce Andrzeja... On był z żoną w separacji, nie miał rozwodu. Chcieli być razem z tą Basią. Przez myśl mi nie przyszło, że nie żyje, zwłaszcza że dwa lata po zaginięciu widziała go listonoszka, z dzieckiem i jakąś panią! Powiedział jej: dzień dobry. Jak ona mogła się pomylić, 20 lat chodziła jako listonoszka i dobrze znała Andrzeja! Była tego pewna, nawet policja ją przesłuchiwała – mówi nam pani Iwona.

 

Troski w kieliszku

 

Sebastian P. przez lata nie powiedział ani słowa o tym, co się stało. Od pewnego czasu pił. – Myślałam, że nie radzi sobie dlatego, że nie mamy już tyle pieniędzy, co kiedyś, jak pracował w Czechach na kopalni. Po wypadku, kiedy stracił wzrok w prawym oku, był na rencie. Nie przelewało się. Ale dziś już wiem, co było przyczyną tego picia. Nie radził sobie, ale z czymś innym... 3 stycznia poszedł na odwyk. Teraz tak myślę, że już się przygotowywał do tego, by zgłosić się na policję – opowiada kobieta.

Dwa dni przed pójściem na policję przyznał się żonie do wszystkiego. Nie zdradził szczegółów, by ona nie była wplątana w tę sprawę. – Mógł sobie coś zrobić, ale wtedy obciążeni bylibyśmy ja i synowie, którzy nie mają z tym nic wspólnego – mówi kobieta. Sebastian P. siedem lat przed zabójstwem siedział za napad na placówkę SKOK. Po zabiciu Andrzeja B. bał się, że wróci za kratki, że znów wszystko straci. A mieli malutkie dziecko, dobrze im się żyło. Na podwórku był wykopany dół, wrzucił tam ciało i zasypał.

 

Ciało w dole

 

– Mnie tłumaczył, że skoro Andrzeja nie ma, to zasypie ten dół, żeby dzieci do niego nie wpadły – mówi kobieta. Dwa-trzy lata później wymieniali okna Tłukł szyby, rzucał na tamto miejsce i zalał betonem. – Byłam przy tym, nic nie widziałam – twierdzi kobieta. Wybaczyła mężowi, bo mówi, że sama nie wie, jakby się zachowała, gdyby widziała, że ktoś krzywdzi dziecko.

– Wynajęłam mu adwokata. Będę na niego czekała, mam nadzieję, że nie dostanie najsurowszej kary. Mam tylko trochę żalu, że od razu nie zadzwonił, nie przyznał się... może byłby teraz razem z nami – zastanawia się. Ich wspólnemu synowi, który ma teraz osiem lat, mówi, że był dziadek, który zrobił Piotrusiowi krzywdę, że tata jemu zrobił krzywdę, że teraz tata jest na policji i może będzie w więzieniu. – Nie mówię mu tylko słowa "morderstwo" - stwierdza pani Iwona.

 

Kąt u braci

 

Wiele lat temu, kiedy miała problemy w poprzednim związku, poznała braci Andrzeja i Krzysztofa. Musiała wyprowadzić się z domu. I zamieszkała z dziećmi u braci. Potem poznała Sebastiana P. zaczęło im się układać. On pracował w kopalni, w Czechach. – Bracia przez 20 lat mieszkali w piwnicy, a mieli cały dom! Andrzej przychodził do mnie i prosił wręcz, byśmy tam zamieszkali. Kiedy się do nich wprowadziliśmy, nie było dachu, okien, centralnego, wody, światła... Sprzedałam mieszkanie i wyremontowaliśmy ten dom. Jak Krzysztof zmarł, chciałam dać Andrzejowi pokój w domu. Ale nie chciał, mówił, że jest za stary, że dzieci będą mu przeszkadzały – opowiada kobieta.

Pan Andrzej wprowadził się do budynku gospodarczego. Na parterze miał kuchnię i ubikację, na górze pokoik. – Na obiady przychodził do mnie, spędzaliśmy razem święta, Wielkanoc, Boże Narodzenie. Dawałam mu papierosy, czasem pieniądze. Nie miał się źle... Często wołał mojego niepełnosprawnego syna, mówił na przykład: chodź, dziadek kupił bananki. Kiedyś po pijanemu zaczął się awanturować, krzyczał, że wszystko jest jego, wyrzucał nas. Syn dostał ze strachu padaczki. Po 20 minutach Andrzej przyszedł do mojego z piwem, przepraszał nas... Tak było w kółko – opowiada kobieta.

 

Pół domu w testamencie

 

Zanim się wprowadzili do tego domu w Kamieniu, pan Andrzej przyszedł do niej na urodziny. Przyniósł testament z informacją, że przepisuje jej swoją połowę. – Tyle że mój mąż miał zadłużenie alimentacyjne. Odmówiłam, mówiąc, że za długi odpowiadamy razem i będzie problem, komornik to weźmie. Zasugerowałam, żeby przepisać połowę domu na mojego starszego syna. Drugą połowę spłacam córkom Krzysztofa, po 50 tys. zł każdej. Do tej pory spłaciłam 60 tys. zł, będę się starała o zwrot tych pieniędzy, bo nie będę tam mieszkała, a dom pewnie zostanie sprzedany. Zostałam z niczym. Mając 46 lat, muszę stawać na nogi od nowa, z dwójką dzieci, w tym jednym niepełnosprawnym. Nie będę stąd uciekać, ludzie by wtedy powiedzieli, że też jestem winna – kończy kobieta.

 

 

W ocenie prokuratury
Prokurator Rafał Łazarczyk, zastępca prokuratora rejonowego w Rybniku, przyznał w rozmowie z "Nowinami", że informacja o motywie pojawia się w wyjaśnieniach podejrzanego. Wersja ta jest obecnie weryfikowana. Zdaniem prokuratury, wyjaśnienia pani Iwony, że nie wiedziała o zbrodni, są wiarygodne. Dlatego też żona na razie nie usłyszała zarzutów.

 

 

 

 

2

Komentarze

  • doc Myśleli, myśleli... 20 marca 2017 08:38I wymyślili. Alibi jak ta lala, nie do zweryfikowania po siedmiu latach
  • lord Nie wierzę jej 17 marca 2017 11:37Nie wierzę jej.

Dodaj komentarz