Agnieszka i Mariusz Markowie przed swoim sklepem
Agnieszka i Mariusz Markowie przed swoim sklepem "Gryfny Kraiczek" / Iza Salamon

 

To nie jest zwykła opowieść o Hanysie i Gorolce, bowiem w tej rodzinie, jak soczewce, skupiają się losy całego Śląska po 1945 roku. Ona pochodzi z Dolnego Śląska. Żartuje, że film "Sami swoi", o Kargulach i Pawlakach, to właśnie o jej rodzinie. On jest rodowitym Górnoślązakiem, od urodzenia mieszka w Mszanie. Oboje prowadzą cztery sklepy spożywcze i są zafascynowani Śląskiem. Jedną z oznak tej fascynacji jest śląska nazwa sklepu w Mszanie: Gryfny Kraiczek. - To żona wpadła na taki pomysł, a mnie się bardzo spodobał, bo zwraca uwagę i jest nasz, swojski – podkreśla pan Marek. Pani Agnieszka chce postawić w biznesie na Śląsk. Uważa, że jest to po prostu dobra marka sama w sobie. - Jako mali przedsiębiorcy nie mamy szans walczyć z dużymi marketami, gdzie klient jest anonimowy. A taki mały sklep, żeby utrzymał się na rynku musi być swojski, nasz – argumentuje.
 
Wojsko i zolyty
Poznali się jakieś dwadzieścia lat temu. Pan Mariusz odbywał obowiązkową jeszcze wtedy służbę wojskową. W przetrwaniu surowych warunków w armii pomogła mu ślonsko godka i poczucie humoru. - Byłem tam sam ze Śląska, pozostali żołnierze pochodzili z innych regionów Polski. Na początku dziwili się, jak to godom. Żartowali: "Hanys to, Hanys tamto", ale podobało im się, jak żech godoł po ślonsku, dopiero z czasem trochę mnie spolszczyli i musiałem mówić. Liczyło się jednak poczucie humoru – wspomina dzisiaj z humorem mszanianin, W wojsku dostał przydział do wojskowej kuchni. Przez kilka miesięcy stał na posterunku przy piecu i gotował, też czasem po śląsku. Ślonsko godka pomogła mu też poznać przyszłą żonę.
- Spodobały mi się najpierw jego włosy, czarne i kręcone, i to, jak mówił. Nie wiedziałam, skąd ten akcent. Był inny, charakterystyczny. Na spotkaniach rodzinnych opowiadał kawały po śląsku, wszystkim się podobało. Potem przez 1,5 roku jeździł do mnie na zaluty, zaloty. Jak to się nazywa? – zastanawia się chwilę pani Agnieszka. - Zolyty – podpowiada jej druga połówka. - No właśnie, dwadzieścia lat tutaj mieszkam na Górnym Śląsku, ale ja się tej godki już nie nauczę. chociaż dużo rozumiem i ten język bardzo mi się podoba – podkreśla. Pamięta, jak pierwszy raz przyjechała do rodzinnej miejscowości męża. Była zdumiona, że to nie jest "Muszanna", a tak przecież mówił jej narzeczony.
 
Kyjza i krupniok
Z biegiem czasu coraz lepiej poznawała Śląsk. Zamiast Mszany była Muszanna, Zamiast sera kminkowego – hauskyjza. Zamiast kaszanki – krupniok. Dzisiaj podziwia śląską tradycję i chce o nią dbać. - Duże markety są anonimowe, a takie małe sklepiki są nasze, swojskie. Ludzie wchodzą i od progu wołają "Ja, co słychać?". Czują się, jak u siebie w domu i o to chodzi. Chcemy pielęgnować to, co śląskie, nasze, dlatego stawiamy też na regionalne produkty: krupniok, kyjza z kminkiem, śmietana w butelce – wymienia pani Agnieszka. Podoba jej się śląskie wzornictwo, symbolika, rękodzieło, śląskie szkubaczki, heklowane serwetki. Ma mnóstwo pomysłów, aby wykorzystać śląskość w tworzeniu wizerunku sklepów. Teraz wspólnie z mężem obmyślają śląską nazwę dla drugiej swojej placówki, w Połomi.
 
Rodowita Kwisowianka
To jednak nie wszystko, bo oboje snują też plany związane z historią Śląska. - Kupiliśmy niedawno stary dom w miejscowości Wieża na Dolnym Śląsku, to prawie na granicy niemieckiej. Ludzie łapali się za głowę, po co nam taka rudera, w której wszystko się sypie, dach się wali. Ale myśmy chcieli taki dom z duszą, z historią. Teraz sami go remontujemy od podstaw. Jest to wspaniałe uczucie – mówią Agnieszka i Mariusz Markowie. Co ciekawe, w sierpniu, niespodziewanie odwiedziła ich dawna właścicielka, która ma już ponad dziewięćdziesiąt lat i mieszka wraz z rodziną w Niemczech.
- Była zaskoczona, bo po raz pierwszy od 70 lat mogła wejść do środka rodzinnego domu. Poprzedni właściciele jej nie wpuszczali. Ze łzami w oczach oglądała oryginalne, zachowane okna, podwórko wybrukowane kocimi łbami. Wspominała dzieciństwo, mówiła o sobie, że jest rodowitą Kwisowianką – wspominają właściciele Gryfnego Kraiczka. Oboje mają przeczucie, że śląskie nazwy sklepów i stary dom nad Kwisą to dopiero początek jakże ciekawej historii Śląska, którą chcą też przybliżyć swoim dzieciom.
Iza Salamon

Galeria

Komentarze

Dodaj komentarz