Opowieść o ocalonych kłosach

 

Dlaczego niegdyś ludzie odnosili się do chleba z wielkim szacunkiem? Wedle legendy to zasługa Matki Boskiej.

 

Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, chciałabym się z Wami – drodzy Czytelnicy podzielić pewną piękną legenda, która jeszcze pięćdziesiąt lat temu była bardzo często opowiadana przez nasze babcie. Nie da się zresztą wykluczyć, że część starszego pokolenia jeszcze ją pamięta. Opowieść ta miała wiele wersji, a oto jedna z nich.

Dawno temu zboże rosło na polu przez okrągły rok i było wyższe od najbardziej rosłych mężczyzn, przy czym słomy było tylko tyle, aby ująć je w dłonie, a resztę stanowiły dorodne kłosy. Z początku ludzie cieszyli się z takiego bogactwo, ale ponieważ mieli go w nadmiarze, więc szybko im spowszedniało. Nikt nie szanował chleba, niedojedzone kromki często rzucano na ziemię i bezmyślnie je deptano. Gospodarskie zwierzęta wypasane wprost w łanach zboża często je niszczyły i tratowały. Ludzie nie patrzyli pod nogi, a koła przejeżdżających wozów też wbijały w ziemię ten cenny boski dar.

Pewnego dnia Pan Jezus spojrzał z nieba na ziemię i z powodu tego marnotrawstwa bardzo się rozgniewał! Zesłał na ziemię piorun po to, by spalił całe zboże rosnące na polach. Matce Bożej żal zrobiło się nierozważnych ludzi, ale obawiała się, że nie uda jej się przekonać syna, by im darował takie wielkie przewinienia, więc postanowiła działać. Czym prędzej pobiegła na pole, ujęła w ręce dwa kłosy i zawołała:

– Jeżeli nie chcesz, Synu, zostawić zboża dla ludzi, to zostaw przynajmniej dla kotka i pieska to co, trzymam w ręku!

Syn wysłuchał prośby Matki, bo zboże rośnie do dziś, ale ma długą słomę, a kłosy tak krótkie, że mieszczą się w dłoni. Dopiero po niewczasie ludzie zrozumieli, co stracili.

Na pamiątkę tamtego wydarzenia u nas, na Śląsku, ludzie odnosili się do chleba z wielkim szacunkiem, podobnie zresztą jak w innych stronach kraju. Jeśli zdarzyło się że na podłogę spadła kromeczka, trzeba było wyciągnąć z tego wnioski. Pamiętam, jak moja babcia podnosiła z ziemi taką kromkę chleba, całowała na przeprosiny i odkładała na talerz stojący na stole. Nikomu nie przyszło do głowy jej odrzucić, choć leżała na podłodze i mogła być brudna!

Nie wolno było również deptać po okruchach, co spadły ze stołu. Zaraz po posiłku zmiatano je i wysypano je dla ptaków, na wsi – na podwórku, a w mieście – za okno. Jeśli częstowano gościa chlebem, a podana kromka wypadła mu z rąk, mówiono, że człowiek ten nie jest chleba godzien. Jeszcze gorzej wyglądała sprawa w przypadku, kiedy upadła na ziemię posmarowaną stroną. Znaczyło to, że względem takiego człowieka trzeba mieć sie na baczności!

Na Śląsku istniał jeszcze jeden zwyczaj związany pośrednio z chlebem. Był on pielęgnowany przez niektóre gospodynie wiejskie jeszcze pod koniec wieku XIX. Twierdziły one, że ogień trzeba choć raz w roku nakarmić kromką chleba. Ogień taki nie czynił ludziom krzywdy, nie palił domostw, nie zwęglał też pieczonych chlebów.

 

PS. Sądzę, moi mili, że zwyczaj karmienia ognia chlebem nie był wcale taki rzadki jak się wydaje, tylko nie wszyscy, którzy go praktykowali, po prostu do tego się przyznawali. Najlepszym dniem do wykonania tego obrzędu była wigilia świąt Bożego Narodzenia, chociaż podobno czyniono to też w noc świętojańską.

1

Komentarze

  • hanek Kłoski 22 grudnia 2016 16:01Do pokarmu Ślązacy zawsze odnosili się z wielkim szacunkiem. Trzeba jeszcze wspomnieć jakże naturalne jeszcze do dziś przeżegnanie bochna chleba przed rozkrojeniem, wykorzystywanie zeschłego pieczywa do przygotowywania innych potraw (wodzionka czy chociażby moczka), czy nawiązującego do tytułu zbierania kłosków. Po skoszeniu zboża dzieci zbierały pogubione na polu kłosy. Przy kośbie kosami było ich całkiem sporo. Ich ziarno bruszono na żarnach, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu były w wielu gospodarstwach, a następnie wypiekano pierwszy chleb. Obdarowywano nim wszystkich biorących udział w żniwach. Jako mały chłopiec kilkakrotnie zbierałem kłoski na rżysku (rżysko - miejsce po skoszonej reży, czyli polskim życie). Żmudne i nudne, ale konieczne. Smak chleba z kłosków też pamiętam, jego największą zaletą było to, że byl z "moich" ziaren.

Dodaj komentarz