Kto był nocą w lesie, ten wie, że on wtedy gada / Elżbieta Grymel
Kto był nocą w lesie, ten wie, że on wtedy gada / Elżbieta Grymel

 

Sama dwa razy w życiu znalazłam się w miejscu, które wydawało mi się wręcz niesamowite. A dziś wiem, że to było nie tylko moje odczucie, bo innych ludzi też ogarniał tam strach, choć wciąż nie mam pojęcia, dlaczego.

 

Szanowni Czytelnicy, zapewne znacie co najmniej kilka miejsc, o których moglibyście powiedzieć, że tam coś straszy. Co ciekawe, to owo coś jest prawie nieuchwytne, a jednak istnieje, albo mamy takie wrażenie. Dwukrotnie w swoim życiu ja sama miałam odczucie, że miejsce, w którym się znajdowałam, było jakieś dziwne. Pierwsza taka przygoda przytrafiła mi się mniej więcej trzydzieści lat temu, gdy nasze dzieci często chorowały i lekarz zalecił im zmianę klimatu. Postanowiliśmy wtedy z mężem, że wynajmiemy na całe lato domek w górach, zwłaszcza że nadarzyła się ku temu niespodziewana okazja.

Lokum było małe i skromne, w dodatku z ubikacją na dworze, ale nie to mnie zraziło! Zupełnie bez powodu już w czasie oględzin zdjął mnie jakiś niewytłumaczalny wręcz strach i miałam szczerą chęć rzucić się do ucieczki, ale najgorsza była atmosfera, jaka panowała na zewnątrz budynku: wieczorna cisza zdawała się wypełzać z każdego kąta i wręcz nas oblepiać! Szybko zrozumiałam, że na pewno długo bym tam nie wytrzymała i nie skorzystałam z propozycji, choć domek stał w bardzo urokliwym miejscu! Teraz mogłabym się mądrzyć, że miałam przysłowiowego nosa, aczkolwiek wtedy było to tylko moje subiektywne odczucie. Kilka miesięcy później dowiedziałam się jednak, że w owym domku rzeczywiście nie dało się mieszkać!

Powiedziała mi to osoba, która wynajęła ów domek, tym samym popełniając błąd, przed którym przestrzegła mnie moja intuicja. Niby nic takiego wielkiego się tam nie działo, ale lokatorzy czuli jakieś dziwne zapachy, np. jak od przypalającego się obiadu, choć sami w tym czasie niczego nie gotowali, a do najbliższych sąsiadów mieli kilkaset metrów. Wieczorami w pokoju unosił się dym z fajki (tak, tak!), choć sami lokatorzy nie palili, a przed snem ogarniał ich dziwny niepokój, dlatego często zasypiali przy włączonym świetle. Kiedy dwaj młodzi adepci ASP, którzy wynajęli ów domek na całe lato, usiłowali wypytać o te dziwne zjawiska sąsiadów, ci twierdzili, że o niczym nie wiedzą. Młodzieńcy wytrzymali tam jednak i tak nad podziw długo, bo miesiąc, ale potem odebrali resztę wpłaconych pieniędzy i odjechali do domu.

Kolejna tego typu przygoda spotkała mnie latem 1989 roku, gdy zwiedzałam okolice morawskich gór zwanych Chrzibami. Naszym przewodnikiem był czeski pisarz Jirzi Fiala, któremu te okolice były dobrze znane, dlatego nie spieszyliśmy się zbytnio. Efekt był taki, że w drodze powrotnej, w okolicy góry Ocasek (znaczy Ogonek) zastał nas letni wieczór. Zaraz po zapadnięciu zmroku otaczający nas las zaczął "gadać". To jest niesamowite wrażenie i jeżeli ktoś słyszy to po raz pierwszy, może być przerażony! Górski las jest pełen zwierząt, więc słychać, jak coś stąpa, tupie, sapie, odzywają się nocne ptaki, trzeszczą nadeptywane gałązki, czasem przelatująca sowa lub nietoperz muśnie człowieka skrzydłem, zdarza się, że gdzieś w oddali szczeknie kozioł sarny...

Wszyscy wiemy, że nawet dobrze nam znany krajobraz nocą wygląda zupełnie inaczej niż za dnia. Pod drzewami zalegają długie cienie, mimo że wierzchołki drzew skąpane są w blasku księżyca. W takiej to tajemniczej atmosferze (choć znanej mi z nocnych wypraw do lasu z dziadkiem lub ojcem) w pewnym momencie poczułam, że ktoś nas śledzi, w dodatku obserwatorów musiało być co najmniej kilku! Wystraszona rozglądnęłam się po najbliższych krzakach, lecz nic podejrzanego nie zauważyłam. Mój głęboko skrywany niepokój udzielił się również dwom innym uczestnikom owego nocnego spaceru. Jirzi od razu to zauważył i zapytał mnie szeptem, co czuję.

Teraz wiem, że domyślał się, co odpowiem, bo nie byliśmy przecież pierwszymi gośćmi, których oprowadzał po tym terenie, i znał ich reakcje. Dał znak ręką i w ciszy poprowadził nas w kierunku skalnego grzbietu. Po pięciu minutach marszu zatrzymał się na jego skraju. W świetle księżyca przed nami rozciągało się rozległe zagłębienie pokryte małymi pagórkami. To były kurhany – pozostałość po dawno zaginionej kulturze! Jirzi twierdził, że większość ludzi, którzy znajdą się o zmroku w tym odludnym miejscu, podobno ma odczucie, że ktoś ich śledzi, zaś szczególnie wrażliwe są pod tym względem kobiety. Wierzyć czy nie? Drodzy Czytelnicy, oceńcie sami!

Komentarze

Dodaj komentarz