Kto miał zrośnięte brwi czy nietypowy kolor tęczwek, był uważany za posiadacza urocznych oczu / Elżbieta Grymel
Kto miał zrośnięte brwi czy nietypowy kolor tęczwek, był uważany za posiadacza urocznych oczu / Elżbieta Grymel

 

Czy można było rzucać uroki samym spojrzeniem? Niegdyś panowało powszechne przekonanie, że tak, a wystarczyło do tego mieć tzw. uroczne oczy! Co gorsza, ich posiadacze wcale nie musieli mieć złych zamiarów, jako że zło działo się niezależnie od ich woli!

 

Niegdyś ludzie powszechnie wierzyli, że oprócz czarownic i czarowników uroki mogą rzucać także ludzie o oczach urocznych, choćby nawet nie mieli absolutnie żadnych złych zamiarów, ponieważ było to od nich niezależne. Wyglądali oni tak samo jak inni mieszkańcy danej okolicy, ale ich oczy miały ponoć niesamowity wygląd. Często mieli czarne tęczówki i na ogół jedynie to wyróżniało ich na danym terenie, gdzie wśród mieszkańców przeważały oczy niebieskie lub zielone ewentualnie jasno piwne. Na podstawie urody można było orzec, że jeżeli nie oni sami, to przynajmniej ich przodkowie byli przybyszami, a każdy obcy wzbudzał zawsze nieufność!

Wyrazista uroda kobiety (mężczyzna rzadziej znacznie miewał oczy uroczne), czasem zrośnięte brwi albo jakiś inny charakterystyczny szczegół w twarzy predestynowały daną osobę do tego, żeby rzucać uroki. Sytuację pogarszał fakt, kiedy taka osoba spojrzała na kogoś przeciągle (np. zalotnie) albo się przypadkowo na coś zagapiła. Jedynym sposobem na niezaognianie konfliktu z otoczeniem było chodzenie z oczami utkwionymi w ziemię, ale w ten sposób osoba ta sama jakby się przyznawała do tego, że takowe oczy posiada, czyli jakby nie zrobić, tak było źle. Uroki mieli też rzucać wszyscy zezowaci w znacznym stopniu, i to bez względu na typ zeza!

Oczy o tęczówkach wyblakłych, wodnistych lub żółtawych miały podobno czarownice i jeżeli ktoś też takie posiadał, często się to źle dla niego kończyło. Powszechnie unikano kontaktów z ludźmi o oczach rzucających uroki. Kiedy ktoś taki szedł przez wieś, zamykano się w domach albo nie wpuszczano go do obejść gospodarskich, bo mógłby coś lub kogoś zauroczyć jednym spojrzeniem. Zauroczonych ludzi bolała potem głowa, robiły się im kołtuny we włosach, zaś zauroczone zwierzęta padały, a drzewa w sadzie, na których zatrzymało się choć na chwilę oko takiej osoby, usychało w ciągu kilku dni.Tak przynajmniej twierdzono.

Zapewne, drodzy Czytelnicy, myślicie, że o takich wydarzeniach mówiono w bardzo dawnych czasach, ale wcale tak nie jest. Takie przypadki zdarzały się bowiem w zasadzie jeszcze współcześnie, a kto wie, czy niektórzy nadal nie są przekonani, że rzucanie uroków jest możliwe. Otóż moja znajoma i zarazem rówieśnica spotkała się z taka postawą sąsiadów jeszcze w połowie lat 60. We wsi, z której pochodzi, mieszkała wówczas pewna wielodzietna rodzina. Miejscowi uznali jej członków za osoby o oczach urocznych, bo wszyscy (oprócz matki) w mniejszym lub większym stopniu byli zezowaci. Najgorsza jednak sława przylgnęła do najmłodszego z rodzeństwa o przezwisku Usik, który wtedy był już starszym człowiekiem. Kiedy wracał piechotą z pola, które znajdowało się na drugim końcu wsi, ludzie czym prędzej schodzili mu z drogi i zamykali się w domach na cztery spusty.

Tak też było i jednego upalnego popołudnia. Moja znajoma, która wtedy była 11-letnią dziewczynka, sama została wtedy w gospodarstwie. Gdy zobaczyła, co się dzieje, w pierwszej chwili chciała zrobić to samo, co w takiej sytuacji czynili wszyscy sąsiedzi, czyli umknąć do domu. Kiedy jednak zauważyła, że stary Usik prawie padł na ławkę koło jej furtki, doszła do wniosku, że po prostu musi się źle czuć, niewykluczone, że z powodu upału. Dlatego nabrała wody do kubka i wyniosła mu do drogi. Mężczyznę zdziwiło postępowanie dziewczynki do tego stopnia, że zamiast podziękować, zapytał ją, czy się go nie boi!

Krwawe konsekwencje
PS. Słyszałam kiedyś opowieść o szlachcicu, który podobno posiadał oczy uroczne, mimo to udało mu się ożenić i nawet mieć dzieci. Czy któreś z nich odziedziczyło ową przypadłość po ojcu, tego nie wiadomo, ponieważ z opowieści to już nie wynikało. Kiedy jednak zmarł najstarszy, ukochany synek owego pana, i to zaraz po tym, jak ojciec na niego spojrzał, nieszczęsny szlachcic kazał sobie oczy wyłupić! Podobną, równie krwawą historię zanotował etnograf Kazimierz Władysław Wóycicki, który żył w latach 1807-1879. Uwaga: oryginalna pisownia nazwiska: Wóycicki.

 

 

Komentarze

Dodaj komentarz