Chris Niedenthal w czasie spotkanie w Klubie Energetyka / Dominik Gajda
Chris Niedenthal w czasie spotkanie w Klubie Energetyka / Dominik Gajda

 

Rozmowa z Chrisem Niedenthalem, fotografem, który od ponad 40 lat dokumentuje ważne wydarzenia w Polsce


 

Przeglądając pańskie zdjęcia, można odnieść wrażenie, że rzadko fotografował pan Śląsk.

Zawsze miałem kłopot z Katowicami. W latach 60., 70. i jeszcze nawet 80. nie było to przyjazne miasto. Unikałem Katowic. Tak samo zresztą było z Łodzią. Ale kiedy ostatnio byłem w Katowicach, to stwierdziłem, że dużo się zmieniło. Bywałem tutaj jednak w stanie wojennym, m.in. w miesiąc po Wujku. Te wizyty zwykle kończyły się na komendzie milicji. Jednak jako zachodniego dziennikarza akredytowanego w Polsce traktowali mnie o wiele lepiej niż polskich fotoreporterów. Polskiego mogli poturbować, zamknąć na 48 godzin tak dla zasady, wziąć sprzęt, zabrać filmy. Nas też prosili o filmy, ja zazwyczaj starałem się dać im takie filmy, które nie były istotne. Byłem na to przygotowany, a oni nie przeszukiwali mnie. Wywierali presję klasycznymi metodami. Siedzisz w pokoiku, przychodzi jeden i cię straszy, potem przychodzi drugi i jest miły. Jak w książce. Takie siedzenie z nimi po pięć godzin nie było fajne.

 

Czy trudno było fotografować górników?

Kilka razy byłem w kopalni i muszę przyznać, że górnicy mieli fotografa za nic. Dla górnika prawdziwą pracą jest górnictwo. To dopiero jest robota, a nie jakiś tam fotograf, który chodzi sobie i pstryka zdjęcia. Trudno było przełamać ten lód. Trochę lepiej było pod ziemią, kiedy widzieli, że też jestem w kasku, w onucach. Nigdy nie potrafiłem ich zawiązać! Dzisiaj to też pewnie nie jest łatwa praca, ale wtedy warunki były trudne. I ja taką ich postawę rozumiem.

 

Miał pan okazję fotografować Lecha Wałęsę w różnych sytuacjach. Jak pan ocenia dzisiejsze ataki na niego?

Smutne to. Oczywiście, nie znamy pełnej prawdy, ale wiadomo, że ubecja była perfidna już w swoich założeniach. Czy oni mogli spreparować różne rzeczy? To bardzo możliwe. Jeśli zmusili go do podpisania czegoś w latach 70., to pamiętajmy, że było to po masakrach robotników, nie było żadnej organizacji, która broniłaby takich ludzi... Jak go złapali, mogli z nim zrobić, co chcieli. On się bał, miał rodzinę. Trzeba pamiętać, że wtedy było inaczej niż teraz. On za bardzo nie wie, co ma powiedzieć, bo się wścieka i denerwuje, jest cholerykiem.

 

Powiedział pan w Rybniku, że dzisiaj fotografuje marsze KOD-u. Dlaczego?

Czuję taką własną potrzebę. Uważam, że to, co dzisiaj się dzieje, jest wręcz fatalne. Jestem na marszach jako ich uczestnik i fotograf. Z małym aparacikiem robię sobie dla siebie zdjęcia. Żeby kontynuować to, co przez tyle lat robiłem.

 

A czy równocześnie fotografuje pan np. miesięcznice smoleńskie?

Zrobiłem może kilka zdjęć, przechodząc obok. Chociaż powinienem zająć się i tym, bo trzeba być sprawiedliwym. Tam jest inna atmosfera, inny typ człowieka, często przywożonego kosztem partii i Kościoła autobusami z całej Polski. KOD-owcy to życzliwi, weseli, fajni ludzie, którzy przyjeżdżają na własny koszt, z własnej potrzeby, w wolnym czasie.

 

Nie żałuje pan, że wybrał Polskę jako miejsce pracy?

Nigdy nie żałowałem. Przyjechałem tutaj w 1973 roku i spędziłem tutaj dwa razy więcej życia niż w Anglii. Miałem 22 lata i nie za bardzo wiedziałem, jak wiązać koniec z końcem. Nikt nie był zainteresowany Polską, trudno było cokolwiek sprzedać, dlatego robiłem tzw. michałki, czyli duperele. Kiedy Karol Wojtyła został papieżem, światełko się zapaliło. Pomyślałem: dobrze, że jestem.

 

Rozmawiał: Adrian Karpeta

 

Chris Niedenthal...
...(właściwie Christopher Jan, urodzony 21 października 1950 roku w Londynie w rodzinie polskich emigrantów wojennych), jeden z najbardziej cenionych fotoreporterów europejskich, był jednym z wielu gości 13. edycji Rybnickiego Festiwalu Fotografii. Jak opowiadał, w ubeckich teczkach funkcjonuje jako Kret. – Nie wiem, czy to od Chrisa, czy od kretyna – komentował.

 

 

Komentarze

Dodaj komentarz