Gdyby nie duch, młody pan zginąłby przgnieciony żyrandolem / Elżbieta Grymel
Gdyby nie duch, młody pan zginąłby przgnieciony żyrandolem / Elżbieta Grymel

 

Jeśli wierzyć opowieściom mieszkańcom Baranowic, zjawa ostrzegała przed nieszczęściem. I uratowała życie co najmniej kilu osobom!

 

Kiedy wiele lat temu pytałam mieszkańców Baranowic o zjawę z miejscowego zamku, ludzie wzruszali tylko ramionami albo kręcili znacząco kółka na czole. Pewien starszy pan to wręcz powiedział mi tak: Frelko, wy isto wiycie, że to som yno bojki, co ludzie nasmyśleli?! Dopiero gdy minęło dużo czasu, po publikacji mojego tekstu w "Nowinach"(w 2003 roku), ludziom rozwiązały się języki i tak uzyskałam też inne wersje tej opowieści nie tylko od swoich krewnych czy baranowiczan, ale także od mieszkańców Żor. Wielu spośród opowiadających uważało, że nad tym miejscem czuwa jakiś duch opiekuńczy, który ostrzega przed jakimś złym wydarzeniem.

Czasami przed nieszczęściem zjawiała się sama biała dama (wspominano też o damie czarnej!), kiedy indziej ostrzegała ona ludzi przy pomocy odgłosów takich jak stuki, warczenie psa czy pukanie w okno lub drzwi. Skąd wzięły się te wszystkie opowieści? Otóż wiele lat temu zarządcą majątku baranowickiego został młody mężczyzna nazwiskiem Romer, który lubił się cieszyć życiem. Jak twierdzono we wsi, narzeczonych miał tyle, ile było miejscowości w okolicy Baranowic. Zmienił się jednak nie do poznania, kiedy zamieszkał w majątku, bo zakochał się ze wzajemnością w młodziutkiej Sabinie, która służyła w zamku.

Pewnej nocy zdarzyło mu się zasnąć w jednym z pokojów w starej części pałacu. Nagle obudziły go dziwne trzaski i stuki. Usłyszał również kroki, więc otworzył zaspane oczy i zobaczył pochyloną nad sobą drobną postać kobiecą. – Sabuniu, czy to ty? – zapytał cicho, ale nikt mu nie odpowiedział. Dopiero teraz zauważył, że jasna postać, która przed chwilą pochylała się nad nim, rozpływa się na tle zamkniętych drzwi. Ogarnął go paniczny strach i wyskoczył szybko z łóżka. Usłyszał wtedy za sobą przerażający huk tłuczonego szkła. Gdy spojrzał na swoje ciepłe jeszcze posłanie, zobaczył tam ogromny żyrandol, który moment wcześniej oderwał się od sufitu i runął w dół, prosto na jego łóżko.

Zastanawiająca historia przydarzyła się też pewnemu dworskiemu oficjaliście. Późnym popołudniem ten młody człowiek siedział na rachunkami. Robota była pilna, więc trzeba było szybko ją wykonać, ale pan nie mógł skupić się nad pracą, bo przed biurem przygotowywano drewno na zimę i w związku z tym za oknami było bardzo głośno. Nagle urzędnik usłyszał energiczne pukanie do drzwi. Nie wstając z miejsca, zawołał tylko: proszę, ale nikt nie wszedł. Po krótkiej chwili jednak pukanie znowu się powtórzyło. Kiedy ktoś zapukał po raz trzeci, ale znowu nikt się nie pojawił, rozeźlony księgowy porwał się z miejsca, by dać nauczkę żartownisiowi.

I dokładnie w tym momencie wpadł przez okno wielki konar, przeleciał tuż obok jego głowy i wbił się w krzesło stojące za biurkiem. Młody oficjalista drżącymi rękami otwarł drzwi, ale za nimi nie było jednak nikogo. Co ciekawe, to wcale nie koniec opowieści świadczących o tym, że nad pałacykiem jednak czuwa jakiś dobry duch, ale resztę, drodzy Czytelnicy, poznanie za tydzień.

Komentarze

Dodaj komentarz