Zakonnikowi po latach przypomniał się żart z czasw młodości / Elżbieta  Grymel
Zakonnikowi po latach przypomniał się żart z czasw młodości / Elżbieta Grymel

 

Trzeba zważać na to, co się mówi, bo każdy, niewinny nawet żart może komuś bardzo zaszkodzić – taki morał płynie z tej opowieści.

 

Przed prawie dziewięćdziesięciu laty moja babcia wybrała się na rekolekcje do kościoła rybnickich księży franciszkanów. Podczas jednego z kazań posiwiały już mocno ksiądz rekolekcjonista opowiedział pewną historię ze swoich studenckich czasów. Działo się to z pewnością w połowie wieku XIX. Ubogich, wiejskich studentów nie było stać na dyliżans albo wynajęcie koni. Z chwilą ukończenia roku akademickiego wracali więc w swoje strony pieszo w niewielkich grupach. W jednej z takich grup prym wodził późniejszy franciszkanin, podówczas student prawa. Młodzi zatrzymali się na noc w gospodarstwie pewnej ubogiej kobieciny. Przy wieczerzy babina zaczęła narzekać, że jej jedyna krowa daje coraz mniej mleka i wyraziła przypuszczenie, że z pewnością ją ktoś urzekł.

Student zwrócił uwagę na lichą trawkę wokół domu gospodyni i zdał sobie sprawę, że taka pasza może krowie nie wystarczać. Zapytał więc gospodynię, co jeszcze daje jej jeść, na co kobieta z prostodusznością odparła, że nic, bo zawsze to krowie wystarczało i dawała więcej mleka niż obecnie. Widział chłopak, że babina rozumem nie grzeszy, bo inne lata były mniej suche i trawy było więcej! Trochę z przekory postanowił sobie z niej zakpić, ale tak, by się tego od razu nie domyśliła. Oznajmił kobiecie, że zna się na czarach i może jej pomóc, ale ma mało czasu, więc cały zabieg musi wykonać sama, na co ona chętnie przystała.

Kazał jej wziąć włos z krowiego ogona i paląc go, obejść krowę dookoła. Należało się przy tym modlić, a potem przez tydzień nie wypuszczać krowy z obory, tylko wczesnym rankiem, najlepiej równo ze słonkiem naciąć jak najwięcej zielska w jarze za wsią i karmić nim krowę.

– Ale, żebym was tam w niedziele i święta nie widział! – pogroził na koniec babie, krztusząc się w duchu ze śmiechu. Od tamtego wydarzenia upłynęło wiele lat i historia ta poszła w zapomnienie. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności student prawa został księdzem franciszkaninem i powrócił w rodzinne strony. Pewnej zimowej nocy wezwano go do umierającej staruszki, mieszkającej w dość odległej wsi. Kiedy przybył na miejsce, kobieta poprosiła o spowiedź. Ze łzami w oczach wyznała, że uprawiała czary i opowiedziała mu całą historię związaną z rzekomym urzeczeniem krowy, dopiero wtedy posiwiały spowiednik przypomniał sobie swoją studencką psotę sprzed lat. Skruszony, ukląkł zatem u łoża owej staruszki, żeby prosić ją o przebaczenie.

Opowieść tę powtarzano w naszej rodzinie ku przestrodze. Mówiono, że każdy z nas odpowiedzialny jest za swoje słowo, bo czasem niewinny z pozoru żart może komuś zaszkodzić, tak jak było w przypadku tej kobiety, która na łożu śmierci niesłusznie oskarżała się o uprawianie czarów!

Komentarze

Dodaj komentarz