Mateusz Pieczka z jednym z ocalałych zdjęć / Adrian Karpeta
Mateusz Pieczka z jednym z ocalałych zdjęć / Adrian Karpeta

 

Nie dość, że zmarła mu ukochana żona, to nazajutrz po jej śmierci ktoś skradł komputer z ich wspólnymi zdjęciami. Młody wdowiec jest zrozpaczony.

 

1 listopada Mateusz Piecha stracił swoją ukochaną żonę. Ewa chorowała na raka. Odeszła we śnie, tak, jak chciała, przy mężu. Kiedy Mateusz obudził się obok niej, już nie żyła. – Nazajutrz modliliśmy się za nią całą rodziną. I wtedy ktoś wszedł do domu i skradł komputer wraz z pamięcią zewnętrzną. Było tam około tysiąca zdjęć, cała historia naszej miłości. Robiłem mnóstwo zdjęć po to, byśmy na starość mieli co wspominać. Apeluję do złodziei: zlitujcie się i oddajcie mi przynajmniej te zdjęcia, one są dla mnie najcenniejszą pamiątką – mówi pogrążony w bólu mąż.

Powiadomił policję, ponadto wraz z rodziną przygotował plakaty i rozwiesił je w dzielnicy Paruszowiec-Piaski, skąd skradziono sprzęt. – Mam nadzieję, że złodziej to przeczyta, zrozumie. Jestem w stanie kupić złodziejowi nawet nowego laptopa – mówi zdesperowany mąż. Ich historia przypomina film "Love Story". I kończy się równie tragicznie. Poznali się 3,5 roku temu na szpitalnym oddziale. Ona była młodą lekarką, cenionym już kardiologiem, on rozpoczął praktykę jako ratownik medyczny. Ona była starsza o dziewięć lat. Ładna, drobna, uśmiechnięta blondynka. – Od razu mi się spodobała, zagadałem coś do niej, potem napisałem na Facebooku. I zaczęliśmy się spotykać – opowiada.

Szybko okazało się, że pasują do siebie. – Ewa była taką osobą, z którą można konie kraść. I robiliśmy wszystko, no, koni nie kradliśmy, bo nie mielibyśmy ich trzymać. Razem staraliśmy się gdzieś wyjechać, chociaż na krótko, robiliśmy zakupy, gotowaliśmy – uśmiecha się dzisiaj przez łzy Mateusz. Ewa powiedziała swojemu wtedy jeszcze chłopakowi, że chorowała na raka, że przeszła operacje. Po kilku miesiącach okazało się, że ma przerzuty. – Zapytała mnie: czy wiesz, na co się decydujesz i co może się wydarzyć? Wiedziałem, ale mocno wierzyłem, że tak się nie stanie – opowiada Mateusz. Zamieszkali razem. Któregoś dnia Mateusz gotował obiad. Nagle odwrócił się do Ewy i zaproponował: może byśmy w końcu wzięli ślub. Ona tylko zapytała: kiedy. Choćby jutro – odpowiedział Mateusz.

– Bardzo zależało mi na tym, żeby wiedziała, że ktoś jest przy niej, że ją kocha, wspiera. Jestem ratownikiem medycznym, wiedziałem, jak jej mogę pomóc. Wiem, że to czuła – mówi Mateusz. Ślub wzięli w Wigilię 2014 roku. Mimo walki z chorobą, starali się po prostu żyć. Ewa cały czas pracowała. W szpitalu, w przychodni, w hospicjum. W ostatnim roku byli na czterech weselach, chociaż do tej pory omijały ich takie uroczystości, ponieważ nikt z ich bliskich znajomych nie żenił się. Nagle obrodziło tymi weselami. – Ewa powiedziała, że będą cztery wesela i pogrzeb. Przed ostatnim weselem wylądowała w szpitalu, bardzo bolała ją głowa, była osłabiona. Okazało się, że ma przerzuty do głowy – opowiada Mateusz.

Dwa ostatnie miesiące życia spędziła w rodzinnym domu, razem z mężem. – Mieszkaliśmy w bloku, na wysokim piętrze, Ewa była już słaba... Uznaliśmy, że wygodniej i bezpieczniej będzie u jej mamy. Ewa zaległa w łóżku, z dnia na dzień coraz bardziej gasła. Do końca wierzyłem, że po burzy wyjdzie słońce. Załatwialiśmy kolejne badania, do niektórych już nie doszło... – mówi Mateusz. Przyznaje, że mocno wierzy, tak jak wierzyła jego żona. – Wiem, że Bóg ją zabrał, bo chciał, żeby więcej nie cierpiała. Co dzień modlę się, by było jej dobrze, bo cały czas się o nią martwię – mówi.

 

Śledztwo trwa
Sierżant Anna Karkoszka, rzecznik prasowa rybnickiej policji: – Przyjęliśmy zgłoszenie o kradzieży z włamaniem. Na miejscu wykonaliśmy czynności z użyciem m.in. psa tropiącego. Sprawcy bądź sprawców na razie nie udało się ustalić.

 

 

1

Komentarze

  • czytelnik sprostowanie 24 listopada 2015 15:45Wydaje mi się, że błędnie napisane jest nazwisko. Powinno być Piecha, a nie Pieczka.

Dodaj komentarz