Każdy fojermon miał w dłoni pochodnię / Elżbieta Grymel
Każdy fojermon miał w dłoni pochodnię / Elżbieta Grymel

 

Dziś dokończenie opowieści o fojermonach z Czornego Lasu, których nasz bohater w końcu spotkał. A one uwolniły go z łap złodziei dzięki modlitwom matki!

 

Pietrek nie wierzył w te matczyne bajania o fojermonie, ponieważ w szkole przekonano go, że to wszystko zabobon szerzący się wśród niewykształconych ludzi. Niezależnie od tego jednak do mostku zbliżał się zawsze z duszą na ramieniu, bo w tym miejscu robiło mu się jakoś nieswojo. Kiedy pewnej nocy wracał do domu, zauważył przed sobą na ścieżce dwa czarne cienie. W pierwszej chwili nie wiedział, co zrobić, ale nie zamierzał spędzić nocy w lesie, więc postanowił obejść miejsce, w którym te dwie postacie stały. Po chwili dobiegły go strzępki rozmowy, którą one prowadziły. Od razu domyślił się, że to nie są żadne duchy, tylko złodzieje, którzy wybierają się do osady. Jakimś dziwnym trafem mężczyźni zorientowali się, że ktoś ich podsłuchuje i postanowili pozbyć się niewygodnego świadka.

Ten rzucił się do ucieczki, ale rabusiom po krótkim pościgu udało się złapać chłopaka. Powlekli go w stronę mostka i wtedy na ścieżce pojawili się fojermoni, najpierw jeden, potem drugi, następne kolejny, aż w końcu było ich siedmiu. Każdy z nich oprócz płonącej głowy miał jeszcze w dłoni wielką smolną pochodnię. W lesie zrobiło się widno jak w dzień. Zjawy ustawiły się po obu stronach mostku i utworzyły szpaler. Przerażeni złodzieje uciekli! Piotrek stał przez chwilę jak urzeczony, a potem śmiało wszedł na most. Uznał, że trzeba podziękować niespodziewanym obrońcom. Szedł wolno i obracając się na lewo i prawo, dziękował każdej zjawie z osobna, mówiąc:

– Dziękuję ci, dobry fojermonie, za pomoc w potrzebie.

Na szyjach mijanych prze niego zjaw w miejscu płomieni pojawiały się zwyczajne ludzkie głowy. Ostatni, siódmy fojermon powiedział chłopakowi, że wybawienie z rąk złodziei zawdzięcza nie im, tylko modlitwom swojej matki, która od lat modliła się za dusze zbójców, a ostatnio poprosiła ich o opiekę nad synem. Po chwili widziadły znikły, a w lesie zapanowała znowu ciemność. Pietrek przeżegnał się i jak strzała pomknął do Kontów. W jego rodzinnym domu wszyscy spali. On sam też położył się do łóżka i od razu zasnął kamiennym snem. Rano zapytał matkę, dlaczego modliła się w intencji tak złych ludzi, jakimi są (czy też byli) owi zbójcy. Kobieta najpierw wykręcała się od odpowiedzi, ale w końcu skapitulowała i wyjawiła synowi rodzinną tajemnicę.

Otóż jej matka (a babka Pietrka) obawiała się, że jednym z rozbójników mógł być jej rodzony brat, który szybko wyfrunął z rodzinnego gniazda i nigdy już doń nie powrócił. Nie wiadomo też było, co się z nim dzieje, ponieważ wszelki słuch po nim zaginął. Dzięki modlitwom obu kobiet zbójcy musieli jednak zostać wybawieni, bo potem nigdy więcej Pietrek ich nie spotkał.

 

PS Czy ktoś z naszych Czytelników zna miejsce opisane w tej opowieści? Jeśli tak, bardzo proszę o kontakt!

Komentarze

Dodaj komentarz