Nawiedzona droga w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Nawiedzona droga w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Pewien chłopak nie wierzył w opowieści o zjawach, co miały pojawiać się na mostku, przez który codziennie musiał przechodzić w drodze do pracy i szkoły. Ale do czasu...

 

Dwanaście lat temu w każdą ostatnią sobotę miesiąca jeździłam do Opola. W drodze powrotnej spotykałam często parę przemiłych staruszków, którzy w ten sam dzień odwiedzali swoją córkę mieszkającą w Gliwicach. Po kilku wspólnych przejazdach zaprzyjaźniliśmy się na tyle, że moi towarzysze zaczęli opowiadać o czasach swojej młodości, które spędzili w pewnej wsi w okolicy Ujazdu. W swoich opowieściach pan nawiązywał do przeżyć wojennych, zaś pani chętnie dzieliła się opowieściami, które słyszała w dzieciństwie i młodości. Niektóre z nich znałam, jako że z tych okolic pochodził też mój pradziadek Karlik, ale jedną z nich zapamiętałam szczególnie, ponieważ mówiła o zjawach, o których u nas wspominano raczej rzadko.

Otóż w osadzie zwanej Konty mieszkał kuzyn starszej pani, który miał na imię Pietrek. Był to bardzo zdolny chłopak i rodzice oddali go na naukę do piekarza. Pietrek wracał więc do domu o bardzo późnej porze, często dopiero około północy, jako że jeszcze dodatkowo uczęszczał do szkoły wieczorowej. Kiedy natomiast miał tzw. ranną zmianę, to z kolei musiał wychodzić z domu już około północy, by na godzinę drugą zdążyć do miasta, więc tak czy siak wędrował głównie po nocach, tymczasem droga z osady do pobliskiego miasteczka prowadziła skrajem Czornego Lasu. Nazwa wzięła się stąd, że rosło tam sporo dorodnych świerków i ich gałęzie na tle brzóz i dębów wydawały się całkiem czarne. Miejsce to nie cieszyło się dobrą sławą. Dlaczego?

Tuż przed osadą ścieżka rozwidlała się. Jedna dróżka wiodła do sąsiedniej wsi, leżącej tuż za lasem, druga właśnie do Kontów i za zakrętem prowadziła przez mostek przerzucony nad wąską rzeczką. Ludzie opowiadali, że podobno niegdyś na tym właśnie moście na spóźnionych przechodniów regularnie czatowali zbójcy. Grabili i zabijali niewinnych ludzi. Czasem oberwało się też komuś z miejscowych, ale ci dziwnym trafem uchodzili jednak z życiem. Wyglądało więc na to, że zbójcy mogli ich znać. Być może rabusie pochodzili z okolicy?!Niektórzy mieli takie podejrzenia, ale z czasem sytuacja się uspokoiła, ponieważ napady jednak ustały,

Niestety, niebawem w okolicy rozeszła się wieść, że na mostku straszy. Spóźnieni przechodnie widywali jakieś przemykające czarne cienie, czasem pojawiał się upiorny czarny pies z żarzącymi się oczami, kiedy indziej słychać było jęki i lamenty. Matka Pietrka często wspominała, że niektórzy mieszkańcy Kontów widywali tam też fojermona. Był to rosły mężczyzna, który nie miał jednak głowy, a z jego szyi buchały ogniste płomienie. Była to dusza pokutująca za swoje złe czyny, zaliczana do zjaw pojawiających się na polach lub drogach. Takie zjawy nazywano też latarnikami lub świecznikami. Pietrek jednak lekceważył opowieści swej matki, twierdząc, że to tylko takie sobie bajania!

Czy miał rację? O tym, co spotkało tego niedowiarka, dowiecie się za tydzień.

2

Komentarze

  • Elżbieta Grymel Do Elisabeth 23 października 2015 20:17Dziękuję za gratulacje. Niektóre opowieści są zbyt długie, żeby zmieściły się w jednym wydaniu gazety. Proszę zajrzeć do Nowin przed Dniem Górnika, będzie Pani opowieść o Hoymgrubie. Pozdrawiam
  • Elizabeth no,zas to szpanujace.... 22 października 2015 19:56musze czekac na beztydzien-to sie dowiem ,jak historia idzie dalej. Chcialabym sie tatze dolaczyc do gratulacji do Pani Grymel!

Dodaj komentarz