Byłem u Dirlewangera – część II

 

Publikujemy zapowiadaną wcześniej, drugą część wywiadu ze Ślązakiem spod Pszczyny, który jako nastoletni chłopak nie z własnej woli trafił do Waffen SS i brał udział w tłumieniu Powstania Warszawskiego.

 

Pan Jan (imię zmienione na potrzeby wywiadu), który jest autorem tych wspomnień, zawarł ze mną gentlemeńską umowę, na mocy której personalia i pewne epizody z okresu jego wojowania zostaną utajnione, aby nie stały się przynętą dla poszukiwaczy sensacji. Obecnie pan Jan mieszka w Niemczech, dokąd wyjechał w latach 70. XX wieku. Pomimo swych 83 lat (wywiad został przeprowadzony w 2010 roku), dysponuje wręcz modelową pamięcią, wojskową postawą i pogodą ducha. To historia Powstania Warszawskiego opowiedziana przez żołnierza walczącego po drugiej stronie barykady. Historia na pewno kontrowersyjna, ale także warta poznania...

 

W Warszawie

 

Przemieszczając się przez dzielnice, z których już zostali wyparci powstańcy, mogłem obserwować co wojna robi z miastem. Całe kwartały były wypalone lub zburzone, tylko środkiem biegł wolny od gruzu szlak. Krótko po dotarciu do naszych stanowisk, podzielono nas na plutony i skierowano do zdobywania kamienicy. Ten pierwszy bój okazał się bezkrwawy, gdyż kamienica okazała się pusta, za wyjątkiem snajpera, który przed nami uciekł.

Wojna miejska ma swoją własną specyfikę, gdzie bardzo dużą rolę odgrywa znajomość terenu, na tym polu Polacy mieli przewagę nad nami, szybko i sprawnie zmieniając swoje stanowiska, ale z kolei byli bezradni wobec naszej przewagi ogniowej, która była w stanie każdą umocnioną pozycję wroga zmienić w hałdę gruzu. Niemałym utrapieniem byli strzelcy wyborowi, którzy potrafili zadać ciężkie straty, a nawet wyhamować niejedną naszą akcję. Dotyczyło to zresztą obydwu stron. Widziałem, jak z kolei nasz snajper, umiejętnie prowadząc ogień, powstrzymał kontratak powstańców, którzy tak szybko się wycofywali, że nawet nie zdążyli zabrać swoich zabitych, których trójka leżała obok siebie, jakby chcieli odpocząć. Między poległymi wtedy dwoma chłopakami leżała nieżyjąca, bardzo ładna dziewczyna, która miała na sobie świetnie skrojone czarne spodnie, czarną skórzaną kurtkę i brązowe włosy, spięte w warkocze, których jeden był rozwiązany i włosy leżały rozpuszczone wokół delikatnej twarzy. Wygląd tej kobiety przypominam sobie do dzisiaj, bo była doprawdy wyjątkowa, wręcz zjawiskowa, skoro nawet nasz dowódca, człowiek zahartowany i twardy jak żelazny odlew, który widział w swoim życiu już wiele niesamowitych rzeczy, chwilę postał nad nią w zadumie, gniotąc w palcach niewypalonego papierosa.

Innym utrapieniem był alkohol, który pili wszyscy i to niemało, co na wojnie jest regułą, ale tam to już była nie reguła, ale plaga, a szczególnie wśród naszych wschodnich sojuszników, którzy kupowali go od wroga, płacąc amunicją. Widziałem, jak dwóch kozaków złapanych na takim procederze, zostało na miejscu rozstrzelanych.

 

Zaciekła obrona

 

Przez ładnych kilkanaście dni posuwaliśmy się naprzód bez większych strat, likwidując kolejne punkty oporu, aż dotarliśmy do dość szerokiej ulicy, przegrodzonej solidnie wykonaną barykadą z przylegającym do niej, zwartym kompleksem mało zniszczonych budynków, z których od razu posypał się na nas grad pocisków, co zapoczątkowało ciężkie walki ciągnące się przez kilka dni. Powstańcy mieli dobrze przygotowane pozycje i kąsali nas jak osy ze swoich dziupli, zadając nam nie małe straty, na szczęście byli to głównie ranni, gdyż amunicja, której używali, była kiepskiej jakości.

Widząc, że nie jesteśmy w stanie pokonać tej przeszkody bez broni ciężkiej, wydano rozkaz przejścia do obrony. Po paru godzinach przysłano nam do pomocy działo szturmowe typu Wespe kalibru 105 mm oraz komando miotaczy płomieni, budzących szczególną grozę u przeciwnika. Dzięki temu wsparciu szybko dotarliśmy do umocnionego budynku, z którego, ku naszemu zdziwieniu, nie padł ani jeden strzał, co mogło być zasadzką, dlatego z wielkim napięciem zaczęliśmy penetrować zajęty budynek, który w rzeczywistości okazał się pusty za wyjątkiem piwnicy, w której po dokładniejszych oględzinach znaleziono spore zapasy mocnego alkoholu wraz z pokaźną aparaturę do wyrobu tegoż alkoholu, wokół której spało kilkunastu obrońców budynku kompletnie zamroczonych bimbrem.

Dla nas był to podwójny sukces, bo bimber został natychmiast wypity, a obrońcy kamienicy po wytrzeźwieniu udzielili bardzo ważnych informacji, według których powstańcy dlatego z takim poświęceniem się bili, gdyż bronili dostępu do kanałów ściekowych, które stanowią ostatnią drogę odwrotu do dzielnic jeszcze nie opanowanych przez nasze wojska. Aby przerwać tę trwającą już ewakuację, rozpoczęliśmy atak na pozycje nieprzyjaciela, który odpowiadał kontratakiem i tak przez cały dzień. Pod koniec dnia tak zwana ziemia niczyja między wrogimi pozycjami była zasłana zabitymi i rannymi, których nie zdążono zabrać. Wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego...

 

Chłopiec z procą

 

Od strony powstańców ukazała się postać z białą flagą, szybko zbliżając się do naszych stanowisk z propozycją przerwania walk w celu ewakuacji rannych, na co nasze dowództwo skwapliwie się zgodziło. Przez jakąś godzinę obydwie strony zbierały swoich zabitych i rannych udzielając sobie wzajemnie pomocy, między innymi do naszych stanowisk przyniesiono chłopca, któremu zoperowano ślepą kiszkę. Takie nieformalne zawieszenie broni trwało do rana, kiedy to nasze "sztukasy" (bombowce nurkujące) zamieniły pozycje powstańcze w dymiące gruzowisko. W czasie zajmowania terenu, na który jeszcze wczoraj mogliśmy patrzeć tylko przez lornetkę, nadleciały alianckie samoloty, które zamiast bomb, zaczęły zrzucać pojemniki z amunicją i żywnością przeznaczone dla powstańców, którzy mieli tego pecha, że przedwcześnie wycofali się nie czekając na samoloty i całe to dobro zostało zagospodarowane przez nas.

Krótko po tej akcji zostaliśmy zluzowani i wysłani na tyły w celu uzupełnień. Wtedy też zdarzyła się historia z tym chłopcem, którego już nie pamiętam w jakich okolicznościach przyprowadzono do naszej kompanii. Chłopiec miał może 12 lub 13 lat, był ubrany w za duży mundur pocztowca albo kolejarza, cały pokryty szarym pyłem i cichutko płakał. Dowódca kompanii podszedł do niego i patrząc z góry, warknął: "Opróżnij kieszenie!". Chłopiec włożył rękę do pierwszej kieszeni, która okazała pusta, zaś kiedy włożył rękę do drugiej, która wyglądała na czymś wypchaną, to zaczął głośniej pochlipywać. Od razu zrobiło się nieciekawie, bo w kieszeni mógł być ukryty granat. Nasz dowódca najpierw pozieleniał z napięcia, ale po chwili zaczął się szaleńczo śmiać, trzymając w wyciągniętej ręce procę. Prostą dziecinną procę, którą chłopiec wyciągnął z drugiej kieszeni. Od razu zrobiło się wesoło. Ktoś podał chłopcu menażkę pełną gulaszu, a dowódca zwracając chłopcu procę powiedział: "Jak chcesz, to idź do swoich kolegów i im powiedz, że każdy, kto będzie do nas strzelał tylko z procy, zostanie puszczony wolno i jeszcze ugoszczony gulaszem". Chłopiec, co wydało mi się dziwne, wolał pozostać po naszej stronie i miał rację, przynajmniej uratował życie w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów.

 

Modlitwa w piwnicy

 

To już były początki jesieni i powstanie powoli dogorywało. Pamiętam, że razem z moją kompanią wkroczyliśmy do wymarłej dzielnicy, gdzie przejmującą ciszę zakłócał tylko dochodzący z oddali pomruk toczących się jeszcze gdzieś w oddali walk. Idąc powoli wąską drogą nagle zobaczyłem błysk, a następnie rozsadzający bębenki w uszach huk i straciłem świadomość. Nie wiem, po jakim czasie się ocknąłem, ale na pewno na bardzo krótko, bo zauważyłem tylko, że mnie niosą na płachcie namiotowej. Po raz wtóry przebudziłem się w szpitalu polowym, gdzie lekarz, który mnie operował, powiedział, że miałem szczęście, bo granat, który rzucono mi pod nogi był domowej roboty. Inaczej już bym nie żył. Moja prawa noga został poszyta i umieszczona w gipsie, gdyż była naszpikowana odłamkami. Poza tym przez jakiś czas nie widziałem na prawe oko, które było mocno zabrudzone piaskiem.

Z lazaretu polowego przewieziono mnie do szpitala w Poznaniu, a stamtąd do szpitala w Wiedniu, gdzie zastał mnie koniec wojny, kończąc tym samym moją służbę w Waffen SS.

 

Zniszczenia i trudna sytuacja ludności cywilnej

 

Myślę, że taki scenariusz był nie do uniknięcia, w sytuacji, kiedy prawie wszyscy mieszkańcy tak ludnego miasta przebywali na terenie walk, które dodatkowo toczą się na niewielkiej przestrzeni, zamkniętej zwartą zabudową miejską. Poza tym powstańcy byli wojskiem tylko z nazwy, to znaczy wyglądem nie różnili się prawie wcale od ludności cywilnej, będącej naturalnym sojusznikiem i zapleczem logistycznym powstania. Najlepiej będzie, jak się posłużę pewnym przykładem – któregoś dnia zostałem wysłany razem z kolegą na punkt obserwacyjny mieszczący się na pierwszym piętrze niezbyt zniszczonej kamienicy. Po jakieś godzinie mój towarzysz, który próbował spenetrować budynek, podszedł do mnie ze słowami: "Chodź ze mną, chcę, żebyś czegoś posłuchał". I tak zeszliśmy na parter, gdzie usłyszałem dochodzący z piwnicy, monotonny i jednostajny odgłos podobny do monstrualnego szmeru. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem, ale musiałem to sprawdzić, bo po to tam byłem. Gdy z latarką w ręce otwarliśmy drzwi do piwnicy, to najpierw uderzył nas niesamowity smród, a potem usłyszałem chóralną modlitwę.

Po kolejnej chwili zacząłem rozróżniać zbity tłum siedzących ludzi, a dokładnie kobiet i dzieci zatopionych różańcu. Smród ludzkiego potu i nie tylko potu był tak przenikliwy, że szybko opuściłem to miejsce tak szybko, że nawet nie chciało mi się dociekać, skąd się wzięły trzy biało czerwone opaski, leżące przed drzwiami piwnicy. Jak wiadomo, takie nosili na ramionach powstańcy, więc wcześniej musiały należeć do kogoś , kto teraz przebywał w piwnicy i żarliwie się modlił, a jeszcze przed godziną był aktywnym powstańcem.

Co się stało z tymi ludźmi, nie wiem, ale gdy opuszczałem to miejsce, to dalej się modlili. To był tylko jeden z wielu podobnych epizodów, nad którymi się wtedy za bardzo nie zastanawiałem, bo jako żołnierz starałem się głównie wykonywać rozkazy w taki sposób, żeby nie dać się zabić.

17

Komentarze

  • Mac Do: Zenek 27 grudnia 2019 14:02"(...) Co do okrucienstw polskich zolnierzy to warto przypomniec jak traktowano Slazakow w obozach polskich po 1945.Katowali tam ludzi zołnierze z bialym orzelkiem na czapkach (...)" Jedno zdanie, a kłamstw więcej niż słów. Obozy były polskie tak samo jak NKWD amerykańskie, jedni mieli orzełki, drudzy Jeepy Willysy.
  • januszek odp 17 września 2015 22:10A kiedy to WP MOGŁO dokonywać jakiś mordów skoro cały konflikt w 1939 roku trwał trzy tygodnie czyli dużo krócej niż powstanie . Widzę że pan zapomniał o tym fakcie . Ale gdy w samym wrześniu gdy tylko padło jakieś podejrzenie na cywilów to reakcja była taka sama jak Niemców . Proponuje nie spekulować kto więcej a kto mniej bo wszystkie konwecje mówią jasno co należy robić z cywilami bez dokumentów że jest żołnierzem czy podejrzanymi o sprzyjanie którejś ze stron czy strzelanie zza węgła każda armia takich osobników każe jednakowo.
  • zenek Inna kwestia 17 września 2015 21:56Polscy zolnierze z 1939 ktorzy dostali sie do niewoli w większosci przezyli wojnę.Najwieksza krzywda spotkala cywili ktorych nie obejmowaly konwencje wojskowe.To wynik pseudorozkazow ludzi ktorzy uciekli przez Zaleszczyki a potem kazali ginac cywilom w walce partyzanckiej z dywizjami SS.Los ludzi bez mundurow w walce z wojskiem jest gorszy od losu jencow wojskowych.Tak jest do dzis..Co do okrucienstw polskich zolnierzy to warto przypomniec jak traktowano Slazakow w obozach polskich po 1945.Katowali tam ludzi zołnierze z bialym orzelkiem na czapkach ktorzy kazali co rano spiewac " Kiedy ranne stają zorze.."
  • januszek odp. 17 września 2015 21:51Pan Józef K: Podtrzymuje swoje twierdzenie że w Warszawie walczyło kilkadziesiąt tysięcy ludzi w sumie nigdzie nie napisałem że tyle było ludzi Dirlewangera . Poza tym była to brygada wiec wg standardów powinna liczyć nie mniej jak 4 tysiące ludzi co zapewne było może z niewielkimi korektami nie jest natomiast prawdą że uzupełniano ich tak z marszu kryminalistami . Były uzupełnienia ale ludźmi z przeszłością kryminalną ale uprzednio przeszkolonymi . Czy bohater musiał wiedzieć co robią jego koledzy ? oczywiście że nie musiał gdyż jak każda jednostka tak i oni działali podzieleni na pododdziały które wykonywały swoje zadania bez wglądu co robi sąsiad co jest normalne szczególnie podczas walk w mieście. Poza tym bohater wywiadu nie zaprzecza niczemu ale też nie przyznaje się do niczego co jest logiczne dla każdego kto miał podobne przejścia. Zbrodnie w tym powstaniu popełniali wszyscy tylko zwycięscy mieli większe możliwości poza tym różnica między powstańcami a cywilami była taka że jedni zakładali biało czerwone opaski a drudzy ich nie zakładali czyli nie było żadnych różnic. Proszę nie przyrównywać obozu w Oświęcimiu do walk w Warszawie bo to nie ma sensu i jest głupie. Natomiast stwierdzenie tego człowieka że wykonywał rozkazy żeby przeżyć jest ze wszech miar mądre i uzasadnione bo każdy kto nie wykonuje rozkazu to jest rozstrzelany za niesubordynacje po drugie na wojnie się strzela i zabija dlatego bo inaczej to wróg ciebie zabije . Kto o tym nie wie to niech zabiera głosu w tych kwestiach.
  • Józef K. Odpowiadając na komentarz Januszka natrafiłem 17 września 2015 18:37Odpowiadając na komentarz Januszka natrafiłem na skierowaną do mnie wypowiedź Hanka. Po pierwsze , bardzo rzadko było tak, że alternatywą wstąpienia przez kryminalistę do oddziałów Waffen SS była śmierć . Przypominam, że autor rzeczonych wspomnieć trafił do więzienia za kłusownictwo , a za to na pewno nie groziła kara śmierci. Po drugie , ślepotę wobec jakich faktów w sprawie Powstania Warszawskiego w pierwszym zdaniu swojego komentarza Pan mi zarzuca. Po trzecie, mam pełną świadomość ,że w czasie II światowej zdarzali się również żołnierze polscy, którzy dopuścili się niegodnych czynów .Ale o jakiej my skali wydarzeń i barbarzyństwa mówimy. Proszę podać mi, chociaż jeden przykład mordów na ludności cywilnej czy jeńcach ( także opierając się na źródłach niemieckich ) przeprowadzonych przez regularne polskie siły zbrojne , które chociażby w małej części były zbliżone do rozmiarów ludobójstwa w czasie Powstania Warszawskiego.
  • Józef K. Przeczytałem w papierowym wydaniu Nowin 17 września 2015 18:00Przeczytałem w papierowym wydaniu Nowin polemikę Januszka z moim komentarzem , w związku z tym piszę ad vocem . Proszę Pana , czytając Pana zarzut „ najpierw trzeba uważnie czytać ” przyszło mi do głowy staropolskie przysłowie „ Przygadał kocioł garnkowi „. Po pierwsze ,że ja nigdzie nie napisałem ,że Pan Kulik kłamie ,tylko zarzuciłem łgarstwo osobie przekazującej wspomnienia. Po drugie , oddziały Dirlewangera nie liczyły kilkadziesiąt tysięcy „ żołnierzy ” , tylko na początku Powstania 800 osób , a później na skutek dużych strat je uzupełniono o kryminalistów z Rzeszy, ale nigdy nie przekroczyły stanu około 2 tysięcy. Po trzecie , jak widać z powyższego nie były to rozległe ilościowo oddziały , a więc jest rzeczą po prostu niemożliwą , że któryś z ich członków ze zetknął się ze zdarzeniami, związanymi z wymordowaniem przez te oddziały kilkudziesięciu tysięcy ludzi. A w tych wspomnieniach nie ma ni zdania o mordach ze strony współtowarzyszy broni. Ja nie zarzucam wspominającemu ,że był mordercą ( może strzelał w powietrze ) , ale oskarżam go o to, że przekazał kłamliwy obraz wydarzeń . Po czwarte – w swojej wypowiedzi pisze Pan „ ewentualnej przemocy stosowanej podczas powstania ” .Albo Pan nie zna znaczenia słowa „ ewentualny ” albo powątpiewa Pan w niemieckie zbrodnie popełnione podczas Powstania, co wobec faktu ich drobiazgowego udokumentowania, byłoby żałosne. Po piąte – nie bardzo rozumiem Pana nawiązanie do pytania postawionego na końcu wspomnień. Jeśli chodzi to ,że trzeba było wykonywać rozkazy , żeby przeżyć , to oprawcy z Auschwitz – Birkenau , też tłumaczyli się ,że musieli wykonywać rozkazy.
  • januszek odpowiedź 08 września 2015 14:10Józef .K. Proszę nie zapominać ze ten tekst nie jest historią Powstania czy Waffen SS ale tylko wspomnieniami i Kulik mógł napisać tylko to co powiedział mu ten człowiek . Poza tym tam się biło kilkadziesiąt tysięcy ludzi więc jedni byli mordercami a inni wcale takimi nie musieli być . Poza tym na końcu tego tekstu jest pytanie dotyczące ewentualnej przemocy stosowanej podczas Powstania i moim zdaniem odpowiedź jest adekwatna do całego tekstu. Najpierw trzeba uważnie czytać a dopiero potem wypisywać podlane emocjami teksty.
  • hanek prawda, święta prawda, g... prawda. Do Józefa K. 07 września 2015 08:51Pański wpis dowodzi jedynie wiary w jedynie słuszną, objawioną historię, ślepotę ws. faktów i brak obiektywizmu. Nie "oddziały morderców", tylko oddziały kryminalistów. W systemie nazistowskim przestępcą był oczywiście morderca, ale także handlarz walutami, człowiek, który próbował uniknąć poboru do wojska, a nawet tylko ten, który krytycznie wyrażał się o wodzu. Nabór w więzieniach nasilił się szczególnie w okresie po klęsce Stalingradzkiej. Alternatywa śmierć lub zaciąg do Waffen SS dawała szansę na życie. Wybór dla prawie wszystkich był oczywisty. Wojna czyni z prawie każdego bydlaka. Bez względu na mundur. Wiara w szlachetnych wojowników pod biało-czerwoną i przeciwstawianie im oprawców pod innymi jest naiwna, dziecinna i tak naprawdę obiektywnie szkodliwa.
  • kris To normalka.. 04 września 2015 12:14My Slazacy dobrze wiemy co jest wybielaniem historii itp.Nie trzeba nas po raz kolejny uswidamiac z Centrali.Od 1945 karmi sie nas falszem o " wyzwoleniu i powrocie do Macierzy"..Tym czasem w 1945 spotkała nas brutalna polonizacja za przyzwoleniem ZSRR.Powrot do Macierzy to nie radosne wydarzenie tylko polskie obozy min w Zgodzie i Jaworznie,pacyfikacja slaskiej mowy,historii i kultury.A obecnie rujnowanie Slaska gospodarczo i wypedzanie naszych dzieci na poniewierke za pracą.Nikt nie musi nam nic tlumaczyc w temacie propagandy i zafalszowan.Polacy nich uswiadamiają prawde historyczną swoim ziomkom na temat Bandery i UPA bo to idole obecnych Ukraincow aktualnych braci i sojusznikow Polski ktorzy sa wspierani finansowo,wojskowo i politycznie przez wladze RP.
  • Józef K. Na napisania poniższego komentarza , 03 września 2015 19:15Na napisania poniższego komentarza , skłoniła mnie opinia internauty Januszka, którą przeczytałem w papierowym wydaniu Nowin. Po prostu ostro się wkurzyłem . Otóż , autor opinii , mocno się myli. Nie chodzi o zamazywanie prawdy o Waffen SS , bo prawda jest doskonale znana , historycznie mocno udokumentowana – były to po prostu oddziały morderców. A brygada Dirlewangera , to była zbieranina wyjątkowo sadystycznych oprawców. W opublikowanych w Nowinach wspomnieniach byłego „ żołnierza ” oddziałów Dirlewangera , nie chodzi o ukazanie prawdy , tylko o wybielenie się . To jest po prostu zełgany obraz .Czytając te brednie trzeba pamiętać , o jakich oddziałach czytamy. To właśnie ci oprawcy utopili we krwi Wolę , mordując w pierszwszych dniach powstania kilkadziesiąt tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci . Przytoczę, przepraszam drastyczny przykład , otóż ci żołdacy m.in. zlikwidowali szpital polowy na Starym Mieście, paląc żywcem rannych w nim się znajdujących . A następnie zgwałcili Pielęgniarki i prowadzili je pokrwawione , nagie w rechocącym szpalerze , na końcu którego była śmierć przez powieszenie dla tych Męczennic. Co ciekawe opis tego drastycznego wydarzenia , nie pochodzi z polskich źródeł. Dokonał go zbulwersowany widowiskiem żołnierz Wermachtu, który był przypadkowym jego obserwatorem .Ale tego we wspomnieniach Dirlewangerowca nie ma. W nich jest zwykła wojna . My strzelamy, oni strzelają . My pijemy , oni piją. Karmimy zabłąkanego polskiego chłopca , użalamy się nad zabitą piękną dziewczyną itp. Niestety, to czysty fałsz.
  • januszek komentarz 30 sierpnia 2015 11:27Waffen SS to to jest integralna część historii II wojny św i nie można tego tematu tak po prostu wygumować tylko dlatego że komuś się nie podoba albo komuś nie pasuje . Historia Wojny bez tych formacji byłą by historią zafałszowaną . Z wpisów widzę że jeszcze są tacy których razie niezafałszowana prawda i wolą dalej słuchać jedynej objawionej i ocenzurowanej prawdy tej z minionej epoki.
  • ziga Ecik 24 sierpnia 2015 09:11Ecik niy wysilej sie ze gupotami.Wszyndzie byli roztomajte ludzie..I we SS i we ruskij armie.Zowdy som wszyndzie ludzie dobre i złe...Niy napinej sie bo Poloki juz medalow niy dowajom jak kiedys,nawet wnukom powstancow.Poloki juz Slonska niy potrzebujom,wycyckali go i majom go terozki tam kaj Cie szczypie :-)
  • Ecik cd 23 sierpnia 2015 14:35Anich pisior ani gorol ale niy ciyrpia pierdołow!A to pisze p. Kulik to pierdoły jaki to dobre było Waffen SS. Aże szczypi w .. zadku!
  • Ślonzok Nobel 23 sierpnia 2015 12:09Wystąpcie p. Kulik o pokojowo nagroda Nobla dlo Waffen SS !
  • Stanik z Rybnika Do Ecik 23 sierpnia 2015 09:14Dlaczego Bzdury??? ten człowiek opisuje swoje przeżycia,bo przeżył juz 80 lat a ty nie masz o czym pisać bo z za buga ci nie mają swojej Śląskiej Histori i przeżyć , a wszyscy oprócz was to dumnie glupki i piszą bzdury , niestety jest odwrotnie .Wy piszecie Historia tak jak wam pasuje i oklamujecie cały naród.
  • Johan z Niemiec a czemu by to mialy byc bzdury 22 sierpnia 2015 22:50A czemu by to mialy bzdury czy tyn czlowiek nie zasluguje na odrobina zrozumienia ,-mojim zdaniym dobrze ze sie podzielyl swoimi wspomnieniami z okresu wojny a tak skomyntowac to mogom yno pisowce i gorole oczywiscie ,-pozdrowiom
  • Ecik bzdury 22 sierpnia 2015 20:37Bzdury

Dodaj komentarz